6 stycznia 2017

WiZ Część I: Rozdział 8(1)

8


Tego dnia Catherina i Colin przyjechali do pracy razem. Gdy kobieta przechodziła przez pasy przy departamencie, Bonnet właśnie do nich dojeżdżał. Zatrzymał się, po czym kiwnął przyjaciółce, by wsiadła do samochodu. Szybko wykonała polecenie, nie chcąc, by mężczyzna dłużej tamował ruch.
— Taki kawałeczek drogi mogłam już sobie dojść — stwierdziła, wchodząc do auta.
— E tam, trzeba szanować nogi. Zwłaszcza takie zgrabne jak twoje. Dobrze spałaś?
— Średnio — odparła, krzywiąc się. — Głowa mnie boli. 
— Dlaczego? 
— Obaliłam wczoraj w wannie litrowe wino i dwa piwa…
Colin nie potrafił powstrzymać śmiechu.
— A do mnie mówisz, że przesadzam z alkoholem! — uniósł głos. — Mam jakieś proszki w schowku, weź sobie, jak chcesz. 
Potem skręcił na podziemny parking i skierował się na swoje stałe miejsce parkingowe. W tym czasie Catherina odnalazła tabletki i wyjęła jedną z opakowania. 
— A tak w ogóle to nie przejmuj się — dodał Colin. — Mnie też trochę boli. 
— Tylko nie mów, że znowu byłeś na jakiejś imprezie…
Porucznik nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się wymownie pod nosem. 
— Colin... — westchnęła Catia. — Kiedy ty w końcu odpoczniesz? 
— Chyba dopiero po śmierci.

*

Przez następne kilka godzin nie wydarzyło się nic interesującego, a śledczy nie czuli tego dnia potrzeby, by na siłę szukać sobie zajęcia. Wobec tego większość poranka spędzili na mało twórczych zajęciach — Colin wymieniał wiadomości z Alysson, a Catherina z Jacobem. Dzięki temu Morgan dowiedziała się, że narzeczony wraca za dwa dni, a przedstawienie poszło mu świetnie. 
Dopiero koło południa porucznicy zostali wezwani do gabinetu kapitanów.
— Mieliście nosa — zaczął Cooper. — Materiał genetyczny zebrany z pokoju McDowell pasuje do tego znalezionego w domu z numerem dziesięć. Nie ma wątpliwości, że to ona bywała na Forest Hill. To samo w przypadku Derka Bruma. Zmarły nie zostawił śladów, ale jego brat owszem. 
CC przyjęli te słowa z pewnym dystansem. Świadomość, że bliscy zmarłych mieli jakiś związek ze sprawą, wcale nie napawała ich optymizmem. Nie podobał im się kierunek, w którym zmierzało to śledztwo.
— Czyli wygląda na to, że na Forest Hill mieszkali, albo tylko przebywali, jacyś wybitnie zdolni informatycy, którzy dwa lata temu bez słowa opuścili swoje rodziny. Czas odejścia Rebekki zgadza się z czasem odejścia tego Derka. Teraz ktoś nieprzypadkowo porwał ich bliskich, przywiózł na to osiedle i zabił. Tylko po co? To jakiś szantaż? — zastanawiała się Morgan.
— Bardzo możliwe — przyznał Long. — Może ci geniusze stworzyli jakiś nowatorski program, coś wartego kupę kasy, i ktoś chciał to przejąć. A może nie chcieli dalej współpracować i te porwania miały wymusić na nich zmianę decyzji…
— No dobra, ale czemu nie ukryli potem ciał? Mieli mnóstwo czasu, by pozbyć się dowodów zbrodni. Przecież gdyby zakopali ich gdzieś w lesie, to nikt nie zorientowałby się, że na tym osiedlu doszło do jakiegoś morderstwa. Sprawy zaginięć dostałyby status nierozwiązanych. Po jakimś czasie umorzylibyśmy śledztwo, a oni mieliby problem z głowy. Dlaczego tego nie zrobili? — zapytała Morgan.
To pytanie plątało się po głowach wszystkich, jednak tylko Cooper zdecydował się na nie odpowiedzieć: 
— Może dlatego, że oni chcieli, żeby te ofiary zostały znalezione. Inaczej nie angażowaliby w sprawę fałszywego świadka. 
— Bawią się z nami — dodał szybko Long. — Zostawili ciała w widocznym miejscu, podstawili Raina, podłożyli książki informatyczne w domach i zdjęcia dzieci Rebekki, żebyśmy łatwiej zidentyfikowali jej siostrę. Cały czas pomagają nam w zrozumieniu, o co im chodzi, i prawda jest taka, że wiemy tylko tyle, ile oni chcą, żebyśmy wiedzieli. Nic więcej.
Potem wzruszył bezsilnie ramionami i usiadł przy biurku. 
— I ty mówisz to tak spokojnie?! — nie dowierzała Catia.
— A co mam zrobić? — zapytał nerwowym tonem. — Od początku przypuszczałem, czemu zabili Raina strychniną. Celowo wybrali coś, co niełatwo ulatnia się z organizmu. Wiedzieli, że koroner zrobi badania i od razu ją wykryje. Który profesjonalista zabija niewygodnego świadka za pomocą strychniny? Tylko debil albo fan starodawnych kryminałów. Pewnie mieli dylemat, czy użyć strychniny, czy arszeniku — zakpił. — To wszystko jest na pokaz, a my stoimy w miejscu i nie mamy nic. Zupełnie, kurwa, nic. I co mam z tym zrobić, Morgan? Zacząć się załamywać? Płakać? Co to da?
Nikt nie wiedział, w jaki sposób skomentować jego słowa, choć wszyscy mieli świadomość, że ich dotychczasowe ustalenia nie są niczym niesamowitym i spektakularnym. Jednak co innego o tym wiedzieć, a co innego usłyszeć wprost.
— Dobra, to nie jest czas na takie rozmowy — stwierdził Cooper. Nie chciał wysłuchiwać kolejnej kłótni na linii Morgan-Long. — Fakty są takie, że rodzeństwa zamordowanych przebywały na Forest Hill, a my musimy ustalić, gdzie znajdują się teraz. Z tym chyba zgadzamy się wszyscy.
Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, radiowy serwis informacyjny poinformował, że minęła trzecia po południu. Zaraz potem śledczy usłyszeli pierwszą wiadomość.

Sprawa zbrodni na Forest Hill z każdym dniem przyjmuje inny obrót — informuje nasz korespondent. Udało nam się ustalić, że wszystkie ofiary zostały w przeszłości porwane, a świadek zdarzenia otruty. Na razie nie wiadomo, jak silny był jego związek ze sprawcami masakry, ale jedno jest pewne — śmierć Alberta R. nie była przypadkowa...

Colin przesunął rękami po włosach, odchylając do tyłu głowę, Catherina zacisnęła mocno pięści, a Long przymknął oczy. Byli wściekli, bo wiadomości, które przekazało radio, nie miały na razie prawa wyjść na światło dzienne.
Na reakcję z góry nie czekali długo. Już po chwili zadzwonił telefon Jamesa. Mężczyzna odebrał, zamienił kilka słów z rozmówcą, po czym powiedział do śledczych: 
— Idziemy.
I wszyscy potulnie wyszli z gabinetu. 

*

Martinez siedział na fotelu przy swoim biurku, ściskając w ręce pilot do zawieszonego pod sufitem telewizora. Gdy zobaczył swoich pracowników, odłożył przedmiot na biurko i wygodnie oparł się na fotelu. 
— Skąd wiedzieli o Rainie? — zapytał bez zbędnych wstępów. 
— Nie wiemy — odpowiedział za wszystkich Colin.
— Nie wiecie?
— Sami się nad tym zastanawiamy — dodał Long. 
— Czyżby? — rzucił z niedowierzaniem Martinez. — I do jakich wniosków doszliście?
Mieli wrażenie, że przełożony przewierca ich swoim wzrokiem na wylot.
— Może nas podsłuchują, może ktoś doniósł… — kontynuował Colin.
— To by oznaczało, że wpuściliście do swoich gabinetów kogoś niepożądanego i pozwoliliście, by założył podsłuch — odparł ze spokojem komendant. — Albo że mamy w departamencie wtykę.
Colin prychnął.
— Przecież to jasne, że mamy. Pewnie niejedną i nie od dziś — skomentował.
— Tylko że do tej sprawy przydzieliłem ludzi potencjalnie godnych zaufania. 
Catherina z trudem powstrzymała głośny śmiech. Nie wierzyła, że Martinez uważa ją i Colina za rzetelnych i odpowiedzialnych pracowników. Miała ochotę zapytać, czy wszystko w porządku z jego głową.
— Wiemy, że przy tej sprawie pracuje dużo ludzi. Technicy, koronerzy, wy, informatorzy na mieście… Tylko że nikt z tych osób nie byłby tak głupi, żeby iść do mediów i gadać o rzeczach, które nawet dla nas ciągle są jeszcze świeże. To nie jest zwykła sprawa o morderstwo i powtarzam to za każdym razem. Mówiłem również o konsekwencjach, które grożą za niesubordynację. Mówiłem?
— Mówił komendant — przyznał Cooper. 
— No właśnie. A jednak ktoś postanowił wyjść przed szereg. Ja się dowiem, kto to był. Jeśli wy, to możecie już teraz zacząć się pakować — zagroził.
Catherina zacisnęła mocno pięści, po czym zaczęła liczyć w myślach do dziesięciu. Miała nadzieję, że dzięki temu nie powie czegoś, czego będzie potem żałować. W towarzystwie Martineza zawsze z trudem panowała nad emocjami. Inni potrafili przyjąć jego oskarżenia ze spokojem i machnąć na nie ręką, ona nie. 
— To by było na tyle — dodał po chwili ciszy. — Możecie wracać do siebie i przemyśleć, czy macie mi coś ciekawego do powiedzenia. 
Potem kiwnął palcem w kierunku drzwi, a śledczy nie ociągali się z opuszczeniem pomieszczenia. 
— Pierdolony pacan — szepnęła pod nosem Catia, gdy ona i partner szli już korytarzem w kierunku swojego gabinetu.
Bonnet zaśmiał się cicho. Pomyślał, że lepiej by tego nie ujął. 

*

Ciemność spowiła miasto, gdy CC siedzieli we wnętrzu Dodge’a na parkingu policyjnym. Nim mężczyzna odpalił samochód, zaczął szukać w schowku jakiejkolwiek płyty z muzyką. Miał już dość radia, które między piosenkami ciągle nakręcało tylko jeden temat — Forest Hill. Zarówno Bonnet, jak i Morgan byli zbyt zmęczeni całodniowym myśleniem o sprawie, by słuchać o niej jeszcze po zakończeniu pracy.
W końcu porucznik znalazł odpowiedni krążek i włożył go do napędu. 
— Jedźmy — powiedział. — Czas wreszcie odpocząć.
— Racja. Padam z nóg… — westchnęła Catia i ziewnęła przeciągle.
Jednak nim Colin przekręcił kluczyk, do uszu poruczników dobiegł głośny ryk, a zza ściany wyłonił się ciemny Chevrolet Camaro z przyciemnianymi szybami. Bonnet zaczął przyglądać mu się z ciekawością i na moment porzucił chęć odpalenia silnika. Jako ogromny fan motoryzacji nie potrafił przejechać obojętnie obok takiego okazu. Najpierw musiał nacieszyć nim oczy.
Auto miało obniżone zawieszenie, lśniące alufelgi i nowy, nieskazitelny lakier. Wyglądało, jakby dopiero przed kilkoma minutami wyjechało z salonu. Stanęło naprzeciwko Dodge’a Colina, po czym kierowca zaczął migać w jego kierunku przednimi światłami i kilkukrotnie przycisnął pedał gazu. Samochód zaryczał, ale nie poruszył się. 
Porucznicy spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Odnieśli wrażenie, że ktoś usilnie starał się zwrócić na siebie ich uwagę.
Na wszelki wypadek — i z czystej policyjnej ciekawości — Catherina spisała numery rejestracyjne i wysłała SMS-em do znajomego technika, który miał tego dnia służbę w departamencie. Oczekując na odpowiedź, uważnie obserwowała, co zrobi Colin.
Mężczyzna nie dał się sprowokować. Jeśli kierowca Camaro chciał się z nim ścigać, musiał uzbroić się w cierpliwość. Colin bowiem nie ruszył samochodu i w skupieniu czekał na rozwój wydarzeń. Był niezmiernie ciekawy, kim jest kierowca tego auta i czego od niego chce, ale na razie nie zamierzał nic robić. Rozważał oczywiście opcję, by nie zwracać na niego uwagi i odjechać w kierunku domu, ale intuicja podpowiadała mu, by jeszcze przez chwilę poczekać.
Gdy w Dodge'u rozbrzmiał telefon Catheriny, porucznik od razu po niego sięgnęła. Odblokowała klawiaturę, wcisnęła ikonę koperty i na głos odczytała odpowiedź od technika:
Jose Muñez, Main Street 185…
Porucznicy spojrzeli po sobie, czując, że ogarnia ich ogromne podekscytowanie. Auto właściciela Forest Hill nie mogło znaleźć się tutaj przypadkiem.
Camaro ruszyło z piskiem opon, a Colin za nim. Catherina szybko zapięła się pasem i z niepokojem obserwowała dalszy rozwój wydarzeń. Wierzyła w zdolności przyjaciela i jego doświadczenie za kierownicą, ale podczas pościgów zawsze odczuwała niepokój.
Jechali niezakorkowaną, lecz popularną i często uczęszczaną drogą. Z każdej strony mijały ich inne samochody, dlatego gdy wskazówka licznika w Dodge'u zbliżyła się do stu mil na godzinę, Catherina z trudem przełknęła ślinę. Nie ociągała się dłużej z wezwaniem posiłków. Chwyciła w dłoń policyjne radio i powiedziała:
— 027 do 00.
— 00 zgłaszam się. — Usłyszała.
— Ścigamy granatowego Chevroleta Camaro V o numerach rejestracyjnych Robert Vanessa Xena sześć zero pięć, zarejestrowany w Kalifornii. Właściciel samochodu jest zamieszany w sprawę masowego morderstwa, potrzebujemy wsparcia kilku radiowozów. Najlepiej z dużą mocą, bo auto jest naprawdę szybkie!
— Gdzie jesteście?
— Zbliżamy się do 54 St, prawdopodobnie skręcimy w kierunku skrzyżowania na Red Apple. Powtarzam, skrzyżowanie Red Apple.
— Przyjąłem, wysyłam wsparcie!
Syrena alarmowa informowała uczestników ruchu, by usuwali się z drogi. Przechodnie obracali się na widok pościgu, a auta zjeżdżały na chodniki i przeciwne pasy. Nawet czerwone światła sygnalizacji nie zdołały zatrzymać kierowców Camaro i Chargera.
Gdy Catia po raz kolejny spojrzała na licznik, znacznie przekraczał już sto trzydzieści mil na godzinę, co wywołało w jej brzuchu nieprzyjemne rewolucje.
Natomiast Colin wyglądał, jakby był w swoim żywiole. Patrzył, jak Camaro sprawnie omija samochody i robił to samo. Uwielbiał adrenalinę związaną z wyścigami, nawet jeśli niebezpieczeństwo utraty życia wzrastało wtedy o kilkaset procent. Wiedział, że auto Muñeza było zbyt ważne dla sprawy i że nie mógł go zgubić. Chciał pokazać sobie i innym, że jest w stanie pchnąć to śledztwo do przodu i nie będzie tańczył tak, jak ktoś mu zagra. Choć cała ta sytuacja wyglądała na ewidentną pułapkę, nie obawiał się jej. 
W pewnym momencie na skrzyżowanie zgodnie z przepisami wjechała ciemna, rozpędzona furgonetka. Chevrolet ominął ją w ostatniej chwili, ale Colin wiedział, że nie zdoła zrobić tego w ten sam sposób. Skręcił gwałtownie kierownicą, ściął zakręt, wjeżdżając na chodnik i taranując wystawkę przed kwiaciarnią, po czym ponownie wjechał na ulicę. Udało mu się uniknąć zderzenia z furgonetką, ale pozostał w tyle za Camaro.
Catherina z trudem panowała nad strachem. Ukryła twarz w dłoniach i starała się unormować oddech. Prawie poczuła, jak ciężka blacha dostawczego samochodu wgniata ją w fotel i miażdży. I choć nigdy nie należała do strachliwych kobiet, teraz miała obawy, czy uda im się wyjść z tego pościgu w jednym kawałku. Poczuła małą ulgę, gdy usłyszała po bokach dźwięk policyjnych syren. Skoro nie byli już sami, akcja wydawała się prostsza.
Niestety, w momencie gdy policyjne radiowozy dołączyły do obławy, przed oczami policjantów pojawiły się kolejne Chevrolety Camaro, które zaczęły rozjeżdżać się na wszystkie strony, ściągając za sobą skołowanych funkcjonariuszy. Colin przeklął głośno, doskonale wiedząc, do czego to doprowadzi. Chwycił radio i docisnął gaz, znowu cudem omijając auto wyjeżdżające z bocznej uliczki. 
Catherina z nerwów przymknęła oczy. Miała nadzieję, że to wszystko jak najszybciej się skończy.
— Tu 027, nie rozjeżdżać się! — krzyknął zdenerwowany Bonnet. — Jedziemy za autem o rejestracji Rachel Vanessa Xena 605, reszta jest podstawiona tylko dla zmylenia!
— Tu 035. — Usłyszał. — Jestem na drodze do Wall Street, minąłem was przed chwilą i też jadę za Camaro z taką rejestracją!
— Cholera! Więc oni wszyscy mają takie blachy! — szybko pojął Colin. — Dobra, nie spuszczajcie ich z oczu! Złapcie kogokolwiek!
Odłożył radio, ściągnął nogę z pedału gazu, po czym chwycił za hamulec ręczny. Zimny pot oblał Catię, gdy samochód obrócił się, a mężczyzna, jak gdyby nigdy nic, wjechał w ostry zakręt. Potem znowu docisnął gaz, prawie zrównując się dzięki temu z poszukiwanym Camaro. Tym jedynym, które go teraz interesowało.
Bliska obecność ściganych dała Catherinie szansę na wykonanie ruchu. Opuściła szybę, odpięła pas, wyjęła broń, po czym wychyliła się lekko przez okno i strzeliła w opony Camaro. Nie trafiła, gdyż kierowca bardzo szybko zorientował się w jej zamiarach i poruszył samochodem. Potem nie miała już takiej możliwości. Ryzyko postrzelenia przechodniów było zbyt duże.
— Uwaga! — Usłyszeli głos dyżurnego. — Straciliśmy 004, zostali ustrzeleni! Na szczęście nie ma ofiar.
— Kurwa mać, wiedziałem, że tak będzie! — prychnął zdenerwowany Colin.
— 027 przyjęło — odpowiedziała Catia. — Colin, to bez sensu. Im o to chodzi! — zwróciła się do partnera. — Znowu się z nami bawią! Przecież to wszystko jest ukartowane!
— Nie jestem idiotą! — wrzasnął. — Ale złapiemy tych skurwysynów! Musi im się kiedyś powinąć noga!
Catherina czuła, że bez względu na to, co powie, nie zdoła przekonać Colina do zmiany decyzji. Pomyślała, że kilka lat temu sama nakręcałaby go do udziału w tym pościgu. Wtedy lubiła ryzyko i nie uciekała przed nim, ale teraz było inaczej, bo miała dla kogo żyć. Jeśli mogła unikać niebezpieczeństwa, to go unikała. Zupełnie odwrotnie niż Colin. On nadal niewiele myślał o konsekwencjach. 
— Colin, wycofajmy się. Nie dogonisz ich! — przekonywała kobieta.
— Dogonię!
Nie zamierzał się poddać. Podał w radiu swoje aktualne położenie, jeszcze raz wezwał wsparcie, po czym rozkazał Catherinie powiadomić Coopera i Longa o całym zdarzeniu. 
Gdy kapitanowie usłyszeli o pościgu za autem Jose Muñeza, momentalnie zareagowali. Rozkazali, by porucznicy byli cały czas pod telefonem, po czym powiadomili, że już wsiadają do swoich aut. Uważali, że gra była warta świeczki, a skoro przełożeni nie wydali żadnego polecenia dotyczącego zaprzestania akcji, Colin jeszcze mocniej zapragnął dopaść to Camaro.
Wjeżdżali właśnie w kolejny zakręt, kiedy zauważyli, że auto przeciwnika niebezpiecznie zbliża się do kobiety przechodzącej przez pasy. Pędem rzuciła się w kierunku chodnika, by uniknąć zderzenia, jednak kierowca Camaro skręcił samochodem i celowo w nią wjechał.
Catherina i Colin z przerażeniem obserwowali, jak ciało nieznajomej odbija się od auta, upada na chodnik, a sprawca zdarzenia odjeżdża, zostawiając swoją ofiarę na pewną śmierć. Bonnet nie mógł zachować się w ten sposób, więc szybko zatrzymał Dodge’a i krzyknął do Catheriny:
— Wysiadaj!
Kobieta przez moment nie wiedziała, co robić. Była kompletnie zdezorientowana.
— A ty? — zapytała. 
— Wysiadaj, do cholery! Nie ma czasu! Zajmij się nią!
Choć chciała zaoponować, potulnie opuściła samochód. Przez moment z oszołomieniem obserwowała, jak mężczyzna rusza z piskiem opon za rozpędzonym Camaro. Miała nawet wrażenie, że mordercy specjalnie zaczekali na porucznika, by ich nie zgubił. 
To sprawiło, że całe ciało Catii oblał pot. A co, jeśli taki był ich plan? Może chcieli ich rozdzielić i zaczaić się na Colina w jakimś zaułku? Co jeśli Bonnet nie będzie potrafił wycofać się w odpowiednim czasie i nie wyjdzie z tego cało?
Dopiero po wyjściu z samochodu Catherina zaczęła naprawdę bać się finału pościgu. Wdychała mocno powietrze, chcąc się jakoś opanować i zająć obowiązkami, ale strach o Colina był większy niż o potrąconą nieznajomą. Morgan była zła, że musiała wysiąść i się nią zająć. Miała poczucie, że o wiele bardziej przydałaby się teraz Bonnetowi.
Wreszcie oprzytomniała. Pobiegła do poszkodowanej, po czym runęła koło niej na kolana. Zmierzyła puls, a następnie wybrała numer na pogotowie. Włączyła tryb głośnomówiący i, rozmawiając z dyspozytorem, równocześnie uciskała klatkę piersiową kobiety. Podała dane, robiła sztuczne oddychanie i czuła, jak niechciane łzy napływają jej do oczu.
Nie z powodu wydarzeń, których była świadkiem. Bała się tego, co przyniesie przyszłość.





Nie ukrywam, że jestem bardzo ciekawa Waszego zdania na temat tego rozdziału ;) Zresztą jak zwykle :D
Jak się czytało? Piszcie! ;)


Z podziękowaniami dla
Frixa i Katji!

6 komentarzy:

  1. Ten rozdział był niesamowity. Czytając, udzieliła mi się adrenalina, która z pewnością towarzyszyła naszym bohaterom podczas pościgu. To było niesamowite. Widzę, że ktoś świetnie się bawi, wodząc policję za nos i rzucając coraz to nowe poszlaki. Czekam na kolejny rozdział. Jestem bardzo ciekawa czy detektyw dogoni to auto. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tak zareagowałaś na ten rozdział! ;-)
      Dziękuję za komentarz ;*

      Usuń
  2. W poprzedniej wersji miałam wrażenie, że to Colin ma coś wspólnego z tymi ludźmi z camaro. Ale teraz mam wrażenie, że tamci po prostu potrzebują uwagi i chcą się zabawić w kotka i myszkę. Chcą pokazać że nie mogą zrobić nic, aby ich powstrzymać.
    Kto jest wtyką, to już wiemy z poprzedniej części. No chyba że jest ktoś jeszcze. Albo coś zmieniłaś. Nie wiem tego.
    Hm co do Catii, nie wiem. Chyba była bardziej potrzebna tej babce, aby móc uratować jej życie niż Colinowi. Co prawda zostaje jedna osoba do pokonania a nie dwie, ale tylko on może prowadzić i chyba zdania nie zmienił, co do zakończenia poszukiwań. Ale rozumiem Catie, to przecież facet z którym spędza tyle czasu i uważa go za kogoś bliskiego, dlatego ważniejsze jest jego życie niż obcej babki. Nie pamiętam jak to się zakończyło w poprzedniej wersji, ale pewnie nikogo nie złapią. Byłoby za prosto.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, że tej babce bardziej przyda się Catia niż Colinowi. Ale ona jest dla Catii obcą osobą, więc to normalne, że wolałaby pomóc Colinowi. Aczkolwiek dzięki tej sytuacji mogłam wprowadzić jakiś dreszczyk emocji i niepokoju o Colina ;D A przynajmniej chciałam.

      Dziękuję za komentarz! ;*

      Usuń
  3. Wysiadka Catherine z samochodu była Colinowi na rękę, bo w takiej sytuacji on mógł się ścigać ryzykując tylko własne życie, a nie mieć w razie czego życie Catheriny na sumieniu. Wkurzony na nią jestem, że się tak ociągała z tym wysiadaniem i udzieleniem pomocy (widzisz, znowu mi podpadła? Chyba wracam do dawnej formy).
    Podziwiam Colina, dał radę prowadzić po zarwanej nocy. Ja normalnie, po tak chronicznym niewyspaniu, a on nie śpi ciągle, to obijam się o ściany, a co dopiero jakbym miał się ścigać samochodem. Za kółko to się nieraz boję wsiąść po takim maratonie, bo wiadomo, że wtedy koncentracja słabsza, reakcja wolniejsza, a jakiś babsztyl myślący, że jest świętą krową, rozkapryszony biegający dziecior czy facet, któremu wydaje się, że świat należy do niego, mogą wejść pod koła nawet tam gdzie nie powinni przełazić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie byłam chyba tak naiwna, żeby robić sobie nadzieje, że już zawsze będziesz się zgadzał z Cat. Byłam pewna, że prędzej czy później (a raczej prędzej) znowu wrócimy do punktu wyjścia ;D

      Dziękuję za komentarz ;-)

      Usuń

Nie toleruję spamu pod rozdziałami! Bez względu na to czy jesteś autorką opowiadania, ocenialni, szabloniarni... ze spamem idź do spamu!

Obserwatorzy