6 stycznia 2017

WiZ Część I: Rozdział 9(2)

Przez kilkanaście kolejnych minut Catherina nie wstała z miejsca. Ciężko oddychając, patrzyła w jeden punkt na podłodze i starała się wymyślić, jak powinna się teraz zachować. Całe to spotkanie było w jej odczuciu irracjonalne i nie do końca wierzyła, że naprawdę się odbyło. Gdyby nie aż nazbyt realny głos nieznajomego, który nadal plątał się gdzieś po jej głowie, pomyślałaby, że zaczyna wariować i wszystko zmyśliła. 
Najgorsze było jednak to, że doskonale wiedziała, że nie zdoła przejść nad tą rozmową do porządku dziennego. Niby nie chciała pozwolić, by jakiś obcy facet wpływał na jej decyzje i mieszał w życiu, ale z drugiej strony czuła, że nie może tak po prostu zapomnieć o jego słowach. Początkowo chciała przekonać samą siebie, że ma ważniejsze rzeczy na głowie niż rozmyślanie nad bełkotem jakiegoś nieproszonego gościa i powinna to olać, ale szybko odpędziła od siebie takie rozwiązanie. Może jego teorie brzmiały dziwnie, może nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości, ale porucznik postanowiła, że mimo wszystko musi je sprawdzić. Jeśli mężczyzna kłamał — nie będzie problemu. Gorzej, jeśli mówił prawdę i ktoś naprawdę szykował atak na państwo. Wtedy jego ostrzeżenie miałoby ogromną wartość, której Catia nie mogła zbagatelizować. Poza tym wrodzona ciekawość nie pozwoliłaby jej przejść obok tego obojętnie.
Postanowiła, że musi porozmawiać z Colinem i dowiedzieć się, czy naprawdę dostał wybór, o którym mówił nieznajomy. Dopiero potem zadecyduje, co robić dalej. 
Szybko wstała z miejsca, przebrała się, po czym pobiegła do samochodu. Wiedziała, że musi działać natychmiast.

*

Ciepły, wesoły głos Shakiry sprawiał, że czarnowłosa kobieta z wielką przyjemnością poruszała swoim ciałem przy nalewaniu wódki do szklanki. Zaśmiała się głośno, gdy z rozpędu zachwiała proporcje i drink wyszedł o wiele mocniejszy niż powinien. Pomyślała, że to nawet dobrze, po czym wyszła z kuchni, a dźwięk jej wysokich obcasów rozniósł się echem po całym mieszkaniu. 
— Proszę, panie Colinie — powiedziała, podając mu naczynie.
Bonnet siedział na kanapie i z lekkim uśmiechem spoglądał na towarzyszkę.
— Dziękuję. Przyznam, że nie spodziewałem się, że mnie dziś odwiedzisz…
W gruncie rzeczy wcale tego nie chciał. Miał wiele spraw do przemyślenia i towarzyskie spotkania zupełnie nie były mu tego dnia na rękę. Mimo to nie potrafił powiedzieć Alysson, by sobie poszła.
— Powinieneś żałować, że podałeś mi kiedyś swój adres. Teraz będę twoim częstym gościem — zażartowała. 
Colin zaśmiał się krótko. 
— No to za co pijemy? — zapytał. 
— Za miły wieczór!
Bonnet przyjął toast i uniósł szklankę. Upijając zawartość naczynia, ani na moment nie odrywał wzroku od Aly. Patrzył, jak w powolny, zmysłowy sposób sączyła swojego drinka i co jakiś czas zarzucała delikatnie włosami. Był przekonany, że robiła to celowo i chciała w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Colin już na początku ich znajomości zauważył, że Lys jest kobietą pewną siebie, świadomą własnych zalet, i że kokietowanie mężczyzn sprawia jej ogromną przyjemność. Uważał, że nie bez powodu włożyła czarną, dopasowaną sukienkę sięgającą do połowy ud oraz wysokie szpilki, wyraźnie podkreślające zgrabne pośladki i długie nogi. Nie wiedział, dlaczego postanowiła ubrać się tak odważnie, ale musiał przyznać, że to mocno pobudzało jego wyobraźnię. 
— Opowiadaj, księciu, jak twoje serducho? — Ponownie odezwała się kobieta.
Bonnet westchnął w odpowiedzi, po czym napił się drinka.
— Oho, czyli bez zmian… 
Nie odpowiedział.
— I nic w tej kwestii nie robisz?
— A co miałbym niby robić?
— Jak to co? Walczyć!
— Nie będę rozbijał jej związku...
Alysson spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Dlaczego? — zapytała.
— Bo jest z nim szczęśliwa. 
Okręcił szklankę w dłoni i spuścił wzrok. 
— Może opowiedz mi dokładnie, jak to z wami było? Wygadaj się, będzie ci lżej — zachęcała Salvatore.
— Nie wiem, czy chcę. Nie lubię gadać o takich sprawach. 
— Co ci da duszenie tego wszystkiego w sobie?
— A co mi da nieduszenie tego w sobie? — zaśmiał się.
— Nie wiem, sam się przekonaj.
Przez chwilę milczał, a potem poczuł chęć, by rzeczywiście wyrzucić z siebie choć część skrywanych od dawna emocji. Do tej pory nikomu nie opowiadał o zauroczeniu Catheriną i uznał, że nastał wreszcie czas, żeby to zmienić. 
— Nie wiem nawet, od czego zacząć… 
Był speszony, a nie zdarzało mu się to zbyt często. Jednym haustem dopił drinka. Widząc to, Alysson wstała z kanapy, poszła do kuchni po drugą butelkę i postawiła ją na stole. Następnie wróciła do zamrażalnika po lód, wrzuciła kilka kostek do swojej szklanki, potem do szklanki Bonneta i odniosła woreczek na miejsce. 
Mężczyzna pomyślał, że czarnowłosa czuła się w jego mieszkaniu jak u siebie, ale nie przeszkadzało mu to. 
— Najlepiej od początku.
— To znaczy?
— Jak się poznaliście?
— W pracy — wyznał, zatracając się we wspomnieniach. — Pewnego dnia szef przyszedł z nią do mojego gabinetu. Oznajmił, że to jego córka i moja nowa partnerka. Nie byłem z tego powodu zbyt zadowolony…
Już na samo wspomnienie o tym, że ukochana Colina jest osobą wysoko postawioną, Salvatore poczuła do niej niechęć. Poza tym uważała, że wszystkie córeczki tatusia są takie same — zapatrzone w siebie i puste. Może wynikało to z jej doświadczeń życiowych, a może z zazdrości, bo Alysson nigdy nie poznała swojego ojca.
— Pewnie mocno zadzierała nosa…
— Nie, właśnie nie — odparł szybko. — Bywała wredna i czasem nie dało się z nią pogadać, ale nie dlatego, że była córką komendanta i chciała pokazać swoją pozycję. Po prostu było między nami coś… trudnego. Działałem jej na nerwy, a ona mnie. I stąd się brały nasze spięcia. Tak naprawdę to ona nigdy nie czuła się lepsza, mając za ojca naszego szefa, choć on na każdym kroku pokazywał, że urwie nam jaja, jeśli coś jej zrobimy.
Jasne... — pomyślała z przekąsem Alysson. 
— Dopiero po jakimś czasie zaczęliśmy łapać dobry kontakt — kontynuował Colin. — Głównie dlatego, że podczas akcji czy przesłuchań musieliśmy stać po jednej stronie, bez względu na to, czy się lubiliśmy, czy nie. Więc szliśmy na kompromisy albo woleliśmy milczeć w swoim towarzystwie, niż mówić za dużo. W końcu przywykliśmy do siebie, nauczyliśmy się wzajemnie tolerować i było tylko lepiej.
— Może już wtedy ci się podobała? — zastanowiła się Lys. — Nienawiść potrafi mocno podsycić namiętność...
— Nie! — zaoponował Bonnet. — Była zupełnie nie w moim typie. Częściej zachowywała się jak kumpel, niż jak kobieta. Jak już się zaczęliśmy dobrze dogadywać, to z ciekawości poszedłem z nią na kilka randek i naprawdę odetchnąłem z ulgą, jak się okazało, że założyła sukienkę. Wcale nie byłem pewny, czy nie przyjdzie w dresie...
Czarnowłosa zaniosła się śmiechem i mało brakło, by wylała na siebie drinka. 
— I co było dalej?
— Oboje doszliśmy do wniosku, że nic z tego nie będzie i nie ma sensu bawić się w jakieś większe zażyłości. Żadne z nas nie chowało o to żalu i mam nawet wrażenie, że dzięki tej sytuacji nasze relacje się poprawiły. Bardziej się już znaliśmy, więcej o sobie wiedzieliśmy i zobaczyłem, że to naprawdę fajna babka. Potem z czasem zaczęła się zmieniać. Bardziej o siebie dbała, przykładała większą wagę do wyglądu i to mi się podobało. Nie chowała swojej kobiecości za wielkimi bluzami, więc zacząłem widzieć w niej kogoś więcej niż tylko kumpla od piwa. Czasem trochę żałowałem, że z tych naszych randek nic większego nie wyszło, ale to były tylko myśli. W moim życiu pojawiło się wtedy mnóstwo różnych kobiet, miałem mocno imprezowy czas w życiu i w żaden sposób nie brakowało mi jej bliskości.
Lys słuchała słów Colina z coraz większym zainteresowaniem. 
— Dopiero jak poznała swojego obecnego narzeczonego, zacząłem rozumieć, że coś straciłem. Byliśmy sobie coraz bliżsi, coraz dojrzalsi, ona coraz piękniejsza i dostrzegłem, jak wiele mnie z nią łączy. Poza tym miałem porównanie. Byłem na naprawdę wielu randkach, ale z żadną inną kobietą nie rozmawiało mi się tak, jak z nią. Coraz bardziej wkurzało mnie to, że nie zawalczyłem, kiedy miałem czas. Zamiast patrzeć na jej wnętrze, skupiałem się na tym, że nie wyglądała tak oszałamiająco jak inne kobiety. Byłem strasznie powierzchowny. Jak zaczęła się spotykać z tym swoim tancerzykiem, to strasznie mnie to śmieszyło. Zrozumiałbym żołnierza, policjanta, strażaka, trenera sportów walki, ale tancerza?! To do niej nie pasowało! Nigdy nie oglądała się za takimi facetami. Myślałem, że po miesiącu albo dwóch się rozstaną, bo nie będą mieli o czym gadać, ale tak się nie stało…
Lys cały czas patrzyła na Colina jak zaczarowana. Zaczęła zazdrościć kobiecie, w której ulokował swoje uczucia. Zapragnęła, by o niej też ktoś mówił z taką samą radością i tęsknotą; by ktoś pokochał ją tak mocno jak Colin Córeczkę Tatusia.
— I zrozumiałeś, co straciłeś… — dokończyła za niego.
Bonnet nie odpowiedział. Zrobił sobie i Alysson po drinku, po czym podszedł do okna i spojrzał na panoramę miasta.
— I naprawdę nie zamierzasz zawalczyć? — drążyła czarnowłosa.
— Jest szczęśliwa ze swoim tancerzykiem i niech tak zostanie. Jeśli kiedyś zobaczę, że im się nie układa, wtedy nie wiem… może coś zrobię. Ale nie zamierzam z premedytacją jej tego zniszczyć.
— Może ona też coś do ciebie czuje, ale tego nie pokazuje?
Colin miał ochotę zaśmiać się głośno i powiedzieć Lys, że zaczyna gadać głupoty, ale nie zrobił tego. Nie chciał sprawić jej przykrości.
— Gdyby coś do mnie czuła, to nie brałaby ślubu z innym. 
Kobieta westchnęła głośno i ze smutkiem spojrzała na Colina. 
— W takim razie muszę ci powiedzieć, że jestem pod wrażeniem… — powiedziała. — Myślisz przede wszystkim o niej. Bez żalu, bez złości. Przekładasz jej szczęście nad swoje. To nie jest normalne. W sensie… nie jest często spotykane. 
— Bez złości? — zaśmiał się. — Nawet nie wiesz, jak bardzo wkurwia mnie myśl, że ona należy już do kogoś innego. Jak idzie do niego po pracy albo po jakimś spotkaniu, to mam wrażenie, że oszaleję. To jest chore. Ale najgorsze jest to, że ja nie chcę o niej zapomnieć i nie chcę jej nikim zastępować. A z drugiej strony nie chcę też rozpierdolić jej związku...
Przesunął dłonią po włosach, po czym ponownie usiadł na kanapie. Alysson nie mogła oprzeć się wrażeniu, że smutny, przybity Colin wygląda jeszcze atrakcyjniej niż wesoły. 
— Ależ ta miłość zmienia ludzi… — skomentowała, wzdychając.
— Nie wiem, czy to miłość. W sumie nikomu tak w pełni szczerze tego nigdy nie powiedziałem.
— Myślę, że tylko miłość jest w stanie aż tak wpłynąć na człowieka. 
— No nie wiem, może. — Wzruszył ramionami. — Mówisz to z własnego doświadczenia?
— Chyba tak.
Choć starała się zachować uśmiech, Colin zauważył, że coś było nie tak.
— Kochałaś go? — zapytał. — Tego żołnierza.
Alysson uniosła lekko kąciki ust, po czym bardzo szybko je opuściła. Spoważniała, a Bonnet zrozumiał, że niepotrzebnie zaczął ten temat. On, w porównaniu do Lys, nie lubił wymuszać na nikim zwierzeń.
— Przepraszam, nie powinienem… — powiedział.
— Nie, w porządku. Chyba już nauczyłam się żyć z myślą, że go nie ma.
Uśmiechnęła się smutno, po czym spojrzała gdzieś w bok. Nie chciała patrzeć na Colina. 
— Sam nie wiem, po co zapytałem… — Przesunął rękami po włosach. — To znaczy, jeśli chcesz o tym pogadać, to ja chętnie posłucham, ale jeśli nie, to zapomnijmy o temacie.
Alysson westchnęła. Choć od śmierci jej mężczyzny minęły już dwa lata, nadal czuła potrzebę, by raz na jakiś czas o tym porozmawiać. Pomyślała, że z chęcią zrobi to teraz. W końcu zarówno ona, jak i Colin znali pojęcie nieszczęśliwej miłości i oboje stracili — choć w inny sposób — ukochane osoby. Wiedziała, że ją zrozumie. 
— Chyba chcę. Tylko nie wiem, czy lubisz słuchać takiego babskiego pierdolenia — zaśmiała się.
— Chętnie posłucham — odpowiedział szczerze. — Zrobić drinka?
— Poproszę!
Dopiła kilka kropel, które zalegały na dnie jej szklanki, po czym podała naczynie Bonnetowi. Potem obserwowała, jak mężczyzna odchodzi do kuchni, a po chwili wraca. Wtedy powiedziała:
— Miał na imię Dan...


Choć ten post ma taką samą datę jak wszystkie poprzednie (celowe zagranie, by były po kolei), to zdaję sobie sprawę, że między 9(1) a 9(2) minęło dużo czasu. Przepraszam za to tych, którzy czekali na kontynuację. Nie wiem czy mam coś na swoje usprawiedliwienie. Może brak weny? Mam nadzieję, że teraz będzie już lepiej, choć nie mogę tego obiecać...
A jak wrażenia po tej części? ;)


Wielkie dzięki Frix Katja!

6 komentarzy:

  1. Ale się cieszę, widząc nowość! to oznacza, że juz niedługo będą kolejne rozdziały, których wciąż nie znam, co bardzo mnie cieszy ;p
    zauważyłam następujące, niewielkie błędy:
    — Nie wiem czy to miłość. - powinien być przecinek przed "czy" (drugie zdanie ma domyślne orzeczenie, "jest")
    (...) ona coraz piękniejsza i dostrzegłem jak wiele mnie z nią łączy - a tutaj z kolei brakuje przecinka przed "jak".
    W chwili wolnej zapraszam na Niezależność i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam już całe pół strony dzisiaj, a to więcej niż przez ostatni miesiąc, więc chyba mknę do przodu :D Mam nadzieję, że wena do mnie wróci ;)

      A błędy poprawię, dzięki!

      Usuń
  2. Długo kazałaś czekać nam na ten rozdział. A czyta się go tak samo jak poprzednie - fantastycznie.

    Catherinie zależy na Colinie. Jak inaczej wytłumaczyć to że gdy tylko dowiedziała się, że grozi mu niebezpieczeństwo, pojechała go ostrzec? I do tego zignorowała narzeczonego.

    Nie myślałam, ze Alysson to taka dobra i otwarta słuchaczka. A tym bardziej nie spodziewałam się, że sama zacznie opowiadać o swoim życiu.

    Pozdrawiam. I czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie do końca tak. Catherina nie jedzie, by ostrzec Colina. Chce z nim po prostu porozmawiać i dowiedzieć się czy naprawdę jest zamieszany w to wszystko, bo Sojusznik twierdził, że tak.

      Dziękuję za komentarz i przeczytanie ;*

      Usuń
  3. O Cath mam takie samo zdanie jak Colin miał o niej kiedyś i podobnie jak on zrozumiałbym, gdyby wybrała faceta, a nie tancerzyka, który w razie czego nie umiałby jej nawet obronić. Choć z drugiej strony - silne kobiety bronią się same, radzą sobie same, nie potrzebują obrońców, więc wybrała sobie podnóżek co będzie ją rozpieszczał i dokarmiał (jeszcze chyba ani razu nie przeczytałem, by to Cath zaskoczy Jacoba jakąś kolacją czy obiadem, albo by to ona pozostawiła mu śniadanie na talerzyku na nocnym stoliku).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy Jacoba można nazwać aż podnóżkiem, ale to fakt, że Catherina potrzebuje kogoś kto będzie ją dopieszczał, a nie bronił. A przynajmniej tak jej się teraz wydaje ;-)

      Dziękuję za komentarz!;)

      Usuń

Nie toleruję spamu pod rozdziałami! Bez względu na to czy jesteś autorką opowiadania, ocenialni, szabloniarni... ze spamem idź do spamu!

Obserwatorzy