6 stycznia 2017

WiZ Część I: Rozdział 4(2)

*

Droga pod blok rodziców Andie McDowell — i równocześnie do miejsca jej zameldowania — zajęła śledczym dwadzieścia minut. Była to średnio zamożna dzielnica na obrzeżach miasta.
Nim Catia i Colin weszli na klatkę schodową, prześledzili jeszcze drogę, którą ofiara miała pokonać, idąc z bloku do sklepu. Zauważyli, że miejsce zdarzenia z każdej strony otaczały budynki mieszkalne, mieszczące zapewne kilka tysięcy mieszkańców, i nikt oprócz bezdomnego nie zgłosił się w jej sprawie na policję. Nikt nie zainteresował się tragedią rodziców Andie i losem samej porwanej. Mimo ponad siedmiu lat spędzonych w wydziale zabójstw, porucznicy nadal nie potrafili zrozumieć takiej znieczulicy. Nie wierzyli, by nikt nic nie widział i nie słyszał. A przecież nawet mały szczegół mógł naprowadzić policjantów na ważny trop. 
Stojąc już przed drzwiami do mieszkania państwa McDowell, Catia i Colin automatycznie nabrali chęci, by przełożyć tę rozmowę w czasie. Informowanie o śmierci bliskich osób stanowiło najbardziej parszywy aspekt pracy policjanta. Nienawidzili tego.
Pani McDowell otworzyła drzwi już po dwukrotnym zapukaniu. Była ponad pięćdziesięcioletnią, wychudzoną kobietą, ubraną w starą, workowatą sukienkę. Nie kryła zaskoczenia na widok dwóch nieznajomych osób. Dopiero gdy porucznicy pokazali odznaki, zakryła usta dłonią i wskazała, by weszli do środka. W milczeniu skierowała ich do salonu, gdzie na fotelu siedział jej mąż i oglądał telewizję. Wyglądał na znacznie starszego od żony.
— Wyłącz to, natychmiast! — rzuciła kobieta z płaczem.
Gdy pan McDowell odwrócił wzrok i dowiedział się, z kim ma do czynienia, nawet nie próbował wstawać z fotela.
— Znaleźliście Andie? — zapytał.
Catherina przełknęła ślinę. Nadchodziło najgorsze.
— Bardzo nam przykro... — powiedziała i spuściła głowę. — Andie nie żyje. 
Matka bezsilnie opadła na kanapę, a ojciec wstał z fotela i usiadł zaraz obok niej. Tulili się drżącymi rękami i płakali tak głośno i rozpaczliwie, że porucznicy z trudem na to patrzyli. Czuli, że nie mają prawa zabierać rodzicom czasu potrzebnego na opłakanie zmarłego dziecka, ale z drugiej strony nie chcieli wychodzić stąd bez żadnych informacji. 
— Domyślamy się, że to dla państwa bardzo trudne, ale musimy zadać kilka pytań odnośnie córki… — zaczął Bonnet.
— Idźcie mi stąd! — wrzasnął ojciec, po czym jeszcze mocniej przytulił żonę. 
Porucznicy spodziewali się takiej reakcji i rozumieli ją.
— Oczywiście, możemy przyjść innym razem, ale... to opóźni poszukiwania sprawcy — dodała Catia.
Starała się jak najdelikatniej przekazać małżeństwu, że Andie nie zmarła śmiercią naturalną. Mimo to czuła, że bez względu na sposób podania tej informacji, rodzice i tak się załamią.
— Co wy mówicie! To niemożliwe! Poza tym… skąd w ogóle wiecie, że to ona?! — krzyczała przez łzy pani McDowell. — Przecież jej nie znacie!
Wciąż miała jeszcze nadzieję, że doszło do pomyłki, choć rozum podpowiadał jej, że niepotrzebnie się oszukuje. 
— W dniu zgłoszenia zaginięcia technicy zebrali z państwa mieszkania próbki DNA córki. Porównaliśmy je z kodem genetycznym naszej ofiary i bardzo mi przykro, ale wynik wyszedł pozytywny — wyjaśniła Catherina. 
— Czyli ktoś ją zamordował, tak? — zapytał z niedowierzaniem ojciec.
Porucznicy kiwnęli jedynie głowami.
— Boże kochany! — załkał McDowell, a żona mu zawtórowała. — Nasza Andie zamordowana! 
Potem przez kolejne pięć minut nie byli w stanie wymówić ani jednego słowa, więc Catherina i Colin nie starali się zwrócić na siebie ich uwagi. Pozwolili rodzicom ofiary wyrzucić emocje, wypłakać się i dopiero po chwili kontynuowali rozmowę.
— Są państwo w stanie odpowiedzieć na kilka pytań?
McDowellowie wcale nie sprawiali takiego wrażenia, jednak pan domu otarł łzy i starał się uspokoić. Jeśli to miało pomóc w znalezieniu mordercy jego dziecka, chciał wziąć się w garść i podołać zadaniu.
— Proszę pytać — rzucił.
— Czy Andie gdzieś pracowała?
— W księgarni. Kochała książki. Sama też coś pisała, ale nie chciała nam pokazać.
— Zdradziła, o czym będzie książka? — zainteresował się Colin. 
Wiedział, że na tym etapie śledztwa wszystko mogło okazać się istotne. Wyciągnął z kieszeni notes i czekał na odpowiedź, by móc ją zapisać.
— Pisała na komputerze, stoi w pokoju. Może pan sobie przeczytać…
— Będziemy potem musieli przeszukać jej pokój, komputer, rzeczy osobiste. Wyrażają państwo zgodę?
McDowell wzruszył ramionami.
— Jeśli to ma pomóc…
— Tylko zdjęć nam nie zabierajcie — dodała pani McDowell rozkazującym tonem. — To jedyne, co nam teraz zostało!
Na wzmiankę o zdjęciach Catherina automatycznie rozejrzała się po pokoju i zauważyła na komodzie kilka kolorowych ramek. Podeszła bliżej, po czym wzięła do ręki tę, która zawierała fotografię uśmiechniętej blondynki. Dokładnie przyjrzała się intensywnie niebieskim oczom, nieco pulchnej twarzy i bujnym, luźno puszczonym włosom. Zdaniem porucznik kobieta wyglądała dość przeciętnie, ale za to bardzo sympatycznie i ciepło. Przeszedł ją dreszcz na myśl o tym, jak Andie prezentuje się teraz.
— To zdjęcie zrobiła jej koleżanka przed wyjazdem do Santa Fe kilka lat temu — wyjaśniła matka, widząc zainteresowanie porucznik. — Chciały pozwiedzać muzea. Andie to uwielbiała.
Morgan uśmiechnęła się blado, odłożyła ramkę na miejsce i usiadła na kanapie koło Colina. Mężczyzna kontynuował zadawanie pytań.
— Znają państwo nazwiska jakichś znajomych Andie? Koleżanek, kolegów, a może miała chłopaka, narzeczonego, męża?
— Nie miała mężczyzny — odparł szybko ojciec. — Uważała, że prawdziwa miłość znajdzie ją, jak będzie potrzebna. Nie szukała na siłę. A znajomych miała dużo. Była otwartą, wspaniałą dziewczyną. Ludzie ją lubili... — Znów się rozpłakał, ale szybko wytarł oczy. — Zapiszemy nazwiska, jeśli to potrzebne, ale nie znamy wszystkich.
— A czy Andie miała jakichś wrogów?
— Nie — powiedział, a żona potwierdziła to energicznymi ruchami głowy. — To była bardzo spokojna dziewczyna. Nie chodziła na imprezy, nie wariowała. Całymi dniami siedziała w domu nad książką. Wychodziła tylko do pracy, czasem na spotkania ze znajomymi albo na zebrania kółka literackiego. Nie szlajała się za chłopakami, nie wracała do domu pijana. Była złotym dzieckiem, choć ubolewaliśmy, że nie założyła rodziny. Zasługiwała na to... Tym bardziej, że strasznie kochała dzieci…
— Czyli rozumiem, że nie posiadała własnych? — dopytywała Catherina. 
Pamiętała, że w miejscu przestępstwa znaleziono zdjęcia dziewczynki i chłopca. 
— Nie.
— A może zajmowała się dziećmi jakichś kuzynów albo znajomych?
— Nie! — odparł nerwowo ojciec, a żona rzuciła mu przelotne spojrzenie.
Porucznicy postanowili dłużej ich nie męczyć. Rozumieli, że ten dzień dostarczył im już wystarczającą ilość emocji i że potrzebują spokoju.
 — Dobrze, w takim razie mamy już tylko jedno pytanie. Proszę pomyśleć i postarać się odpowiedzieć, czy Andie miała powód, by przebywać na obrzeżach miasta?
Niespodziewanie matka zaniosła się jeszcze większym płaczem. Potem w mieszkaniu zapadła krępująca, nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie pociąganiem nosa i jękami wydobywającymi się z ust zdruzgotanej pani McDowell. Mąż myślał przez chwilę nad zadanym pytaniem, ale w tej kwestii nie potrafił być pomocny.
— Nie. Nie wiem. Bardzo wątpię. Nie szpiegowaliśmy jej, chodziła gdzie chciała. 
Śledczy nie zamierzali kontynuować tematu.
— Moglibyśmy teraz zobaczyć pokój Andie? — zapytał z grzeczności Colin. Nawet gdyby się nie zgodzili i tak miał prawo do niego wejść.
— Róbcie, co chcecie.
I z tego pozwolenia zamierzali skorzystać.

*

W pokoju ofiary nie znaleźli nic, co nasunęłoby im do głów jakieś pomysły. Zwykłe, schludne pomieszczenie urządzone z dbałością o szczegóły i w przyjemnym stylu. Mnóstwo książek o różnej tematyce, głównie obyczajowych i filozoficznych, ale żadnych informatycznych. Śledczy zabezpieczyli też komputer, na którym prawdopodobnie pisała powieść i oddali go informatykom śledczym. Na tym zakończyli dzisiejszą służbę.
Nieprzyjemna rozmowa z rodzicami zmarłej negatywnie odbiła się na humorach poruczników. Wracając do swoich domów, przez jakiś czas jechali w milczeniu, co bardzo szybko zaczęło działać Colinowi na nerwy. Nienawidził ciszy, więc postanowił ją przerwać.
— Ostatnio mi odmówiłaś, to może chociaż dzisiaj dasz się namówić na klub? — zapytał, przerzucając wzrok z Catii na ulicę i odwrotnie.
Westchnęła, więc Bonnet domyślił się, że odmówi.
— Wybacz, ale dzisiaj też daję ci kosza... — powiedziała z żalem. — Jutro Jacob wylatuje do Portland, chcę się nim trochę nacieszyć.
— To przyjdźcie razem — zaproponował, chociaż sam nie wiedział, po co to zrobił.
— Leci rano, musi się wyspać. Ale zapytam, może wpadniemy na godzinę albo półtora.
Bonnet był przekonany, że Jacob nie poświęci wieczoru, który może spędzić sam na sam z Catią, na rzecz wspólnej imprezy. Wiedział, że Smith darzy go taką samą sympatią, jak on jego — czyli żadną.
— Ale obiecuję, że jak Jake wyjedzie, to jakoś sobie to odbijemy!
Morgan nie chciała, żeby przyjaciel czuł się nieważny albo ignorowany.
— Spoko — odpowiedział z uśmiechem i nie kontynuował tematu.
Skoro Catherina nie mogła mu towarzyszyć, postanowił pobawić się sam. Odwiózł partnerkę pod jej blok, potem podjechał pod swój i odstawił samochód na parking. Nie chciał ryzykować powrotu Dodge'em po alkoholu, więc do klubu dostał się taksówką.
Od razu po wejściu do środka uderzyła w niego głośna muzyka puszczana przez DJ-a, tłum roztańczonych ludzi i kolorowe światła szalejące po całym wnętrzu. I choć w tego typu miejscach Colin bywał regularnie i zawsze dobrze się bawił, teraz nie czuł najmniejszej ochoty na podrywy lub wychodzenie na parkiet. Dziś chciał się przede wszystkim napić, więc natychmiast skierował się do baru. Usiadł przy nim, zamówił whisky i w zamyśleniu patrzył na trzymaną szklankę.
Mijały minuty, potem godziny. Colin nie ruszył się z pierwotnego miejsca ani na krok. Nie potrafił powiedzieć, którą kolejkę pił i ile wydał. Wlewał w siebie drinka za drinkiem, a jak na złość nie mógł się upić. Był zły, choć nie wiedział czemu. Miał okropny humor i brak chęci na wszystko, z wyjątkiem alkoholu. Nie potrafił sobie z tym poradzić, bo nie znał powodu swojego podłego samopoczucia. Dodatkowo dobijał go też fakt, że z każdym kolejnym drinkiem coraz bardziej uszczuplała się zawartość jego portfela.
Na chuj ja tu dzisiaj przyszedłem... — zastanawiał się.
Dopiero po dłuższym czasie zdarzyło się coś, co skutecznie zwróciło jego uwagę. Kątem oka dostrzegł, jak przy stoliku kilka jardów dalej pewien nachalny klient wykłócał się z kelnerką. Mógł mieć nie więcej niż czterdzieści lat, nie był umięśniony ani postawny, jednak tego dnia z pewnością za dużo wypił. Trzymał kobietę za nadgarstek i choć starała się wyrwać, nie chciał jej puścić. 
Nikt z ludzi obecnych w klubie nie zareagował, ale Colin nie zamierzał udawać, że tego nie widział. Również dlatego, że dostrzegł w tej sytuacji idealną szansę do sprowokowania bójki. Miał ogromną nadzieję, że gdy podejdzie bliżej, to podpity typ go zaatakuje, a on — w obronie własnej — będzie mógł spuścić mu łomot. Poczuł potrzebę, by się na kimś wyżyć i pozbyć w ten sposób choć części swoich negatywnych emocji. 
Pośpiesznie dopił zawartość swojej szklanki, poprawił kołnierzyk marynarki, po czym wstał z miejsca i zaczął przeciskać się między rozkrzyczanym tłumem. Nachalny klient nawet nie zauważył jego obecności, coraz mocniej napierając na kelnerkę. Dopiero gdy Colin szarpnął go za tył koszulki, nieznajomy puścił jej rękę i odwrócił się w kierunku porucznika. Zgodnie z oczekiwaniami Bonneta, mężczyzna zaczął coś krzyczeć, starał się uderzyć, ale jego ciosy były tak nieudolne, że Colin szybko zrezygnował z chęci stanięcia z nim do walki. Wiedział, że taka wygrana nie dałaby mu żadnej satysfakcji i radości. Wygniótłby sobie tylko koszulę.
Jednak skoro już wstał, to postanowił dać mężczyźnie jakąś nauczkę. Zwinnym ruchem wykręcił mu rękę do tyłu i zbliżył usta do jego ucha. 
Kelnerka i kilka innych gapiów z większej odległości patrzyli na rozwój sytuacji.
— A teraz pójdziesz przeprosić ładnie panią za swoje zachowanie — rozkazał Colin, coraz boleśniej ciągnąc za kończynę.
— Złamiesz mi rękę, idioto!
 — Przeprosisz?
 — Pieprz się!
Porucznik pociągnął jeszcze mocniej. Mężczyzna wrzasnął, ale został zagłuszony przez dudniącą muzykę.
— Przeproszę! — uległ w końcu, więc Colin odsunął się.
Patrzył, jak nieznajomy podchodzi do kelnerki, mówi jej coś do ucha, podając dłoń, a potem rozpływa się gdzieś w tłumie. 
Bonnet uśmiechnął się pod nosem, nie do końca wierząc, że poszło mu aż tak łatwo. Nie zwrócił uwagi na ludzi szepczących coś na jego temat i wrócił na miejsce. Potem zaczekał, aż barman obsłuży klientów z kolejki i przyjmie od niego zamówienie. Jednak nim to się stało, uratowana kobieta weszła za ladę i osobiście wlała mu do szklanki alkohol.
— Na mój koszt — powiedziała, stawiając przed nim podwójną szkocką z lodem.
— Nie musisz — odparł obojętnie porucznik, nie obdarzając jej nawet najmniejszym zainteresowaniem.
Natomiast ona przyjrzała mu się bardzo uważnie. Zwróciła uwagę na przystojną twarz, włosy ułożone w artystycznym nieładzie, mięśnie opięte przez rękawy marynarki i dwa guziczki koszuli rozpięte zaraz przy kołnierzu. Musiała przyznać, że wyglądał bardzo atrakcyjnie i cholernie pociągająco.
— Ty też nie musiałeś.
 — Nie lubię chamstwa.
— Bierz — rzuciła wesoło i podsunęła szklankę bliżej niego.
Colin przez chwilę bił się z myślami, ale ostatecznie chwycił naczynie w dłoń i upił potężny łyk. Czując w ustach gorzki, drapiący smak, ze zdumieniem stwierdził, że doskonale go zna. 
— Skąd wiedziałaś, że lubię szkocką? — zapytał.
Za plecami kelnerki znajdowało się mnóstwo półek z alkoholami z całego świata. Pomyślał, że to dość dziwne, że wybrała akurat to, co zawsze zamawiał, skoro ani przez chwilę nie widział jej za barem.
Kobieta zaśmiała się głośno.
— Trzeci raz ci to dziś polewam. 
Colin przymknął oczy i pokręcił głową z niedowierzaniem. Pomyślał, że powinien się jak najszybciej ogarnąć, bo przestaje dostrzegać, co dzieje się wokół niego. 
— Problemy? — zainteresowała się kelnerka. 
— Zły dzień. 
— Mogę o coś zapytać?
— Pytaj — powiedział beznamiętnym tonem.
— Jesteś mundurowym?
Colin nie spodziewał się takiego pytania.
— Skąd taki wniosek?
— Tak mi przyszło do głowy — wzruszyła ramionami.
— Odznaka wystaje mi z kieszeni? — zaśmiał się.
— Nie — odparła i odłożyła na bar wytarte szklanki. — Tylko ten chwyt był taki… bardzo profesjonalny.
— Nie trzeba być mundurowym, by coś na człowieku wymusić. Wystarczyłoby kilka lekcji samoobrony, nic wielkiego.
— No może, ale nic nie poradzę, że od razu skojarzył mi się ze służbami — odparła, po czym oparła się o blat i z lekkim uśmiechem spojrzała na porucznika. 
Dopiero wtedy on również zaczął jej się przyglądać. Sunął wzrokiem po długich, czarnych włosach opadających kaskadami na ramiona i kształtnych piersiach odkrytych przez duży dekolt zielonej bluzki. Zwrócił uwagę na ciemną karnację kobiety, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i fakt, że nie miała makijażu, a mimo to przyciągała wzrok.
Nagle zapałał chęcią, by nieco bardziej przyłożyć się do tej rozmowy. 
— A masz z nimi coś wspólnego? — zapytał z lekkim uśmiechem. 
Widząc zainteresowanie w jego oczach, ona również uniosła kąciki ust. 
— Byłam kiedyś z wojskowym — wyznała bez ogródek.
— I już nie jesteś? 
W odpowiedzi zaprzeczyła tylko głową. Do baru podszedł klient, więc to na niego skierowała swoją uwagę. Zapytała, co podać, i zaczęła przygotowywać drinka. Przez cały ten czas Colin uważnie jej się przyglądał. Zastanawiał się, jakim cudem do tej pory jej nie zauważył, skoro do tego klubu przychodził w miarę regularnie. Był przekonany, że tak pięknej kobiety na pewno by nie przeoczył.
— A z kimś innym? — zapytał, gdy ponownie do niego podeszła. 
— A co, chcesz mnie zaprosić na randkę? — zapytała z rozbawieniem.
— Jeśli będę chciał, to na pewno nie zrobię tego w taki sposób.
Dopił drinka, a pustą szklankę położył na blacie.
— A w jaki? — zainteresowała się. — Jeszcze raz to samo?
Przytaknął, więc kelnerka odwróciła się po butelkę szkockiej. Colin w tym czasie odruchowo spojrzał na jej tyłek. Pomyślał, że jest świetny, choć Catia miała lepszy. Za to nowa (nie)znajoma ładniej wyglądała bez makijażu.
— W bardziej… oryginalny. 
— A to ciekawe! — zaśmiała się. 
Postawiła przed Colinem drinka i zaczęła obsługiwać kolejnego klienta.
Bonnet napił się, ale kątem oka cały czas obserwował kelnerkę. Miał nadzieję, że to jeszcze nie koniec ich rozmowy, bo skutecznie odciągała jego uwagę od własnych problemów. Zdążył już zapomnieć, że jakiś czas temu był zły na cały świat bez żadnego konkretnego powodu. Teraz czuł wewnątrz siebie przyjemne ciepło, którego nie spowodował tylko wypity alkohol. 
— Długo tu pracujesz? — zapytał, gdy nieznajoma znów do niego podeszła. Miał wrażenie, że kobieta chce tej rozmowy tak samo jak on i dlatego ciągle wraca. Odczuwał z tego powodu dużą satysfakcję. — Nie widziałem cię tu wcześniej.
— Jeśli zawsze zachowujesz w taki sposób jak dzisiaj, to wcale się nie dziwię — przyznała ze śmiechem.
— Nie zawsze jestem taki… zamyślony. 
— Szczerze powiedziawszy, też cię tu nigdy nie widziałam. 
— Zapamiętałabyś?
— Może… — odparła, uśmiechając się lekko i patrząc na Bonneta spod wachlarza swoich naturalnie długich rzęs. 
Czuł, że go uwodziła, i podobało mu się to. Złapał się nawet na myśli, że z chęcią spotkałby się z nią na neutralnym gruncie, bez tłumów i głośnej muzyki, a potem bliżej poznał. Tak po prostu, bez żadnych podtekstów. 
— Colin — powiedział, podając jej dłoń. 
Odwzajemniła gest.
— Alysson. 
Przez moment patrzył kobiecie prosto w oczy, starając się rozszyfrować jaki mają kolor, a potem zerknął na zegarek. Domyślał się, że od dawna powinien już spać. Pierwsza w nocy. Rano do pracy, a szósta pięćdziesiąt to już spóźnienie. Musiał iść.
— Na mnie już pora, Alysson… — wyznał z żalem. 
Położył na barze zapłatę wraz z dużym napiwkiem, czyli wszystkie pieniądze, jakie miał w portfelu. 
— Jeszcze się spotkamy — obiecał. 
— Od jutra tu nie pracuję — uprzedziła.
Bonnet zaśmiał się pod nosem. Chciał powiedzieć, że jest gliną i potrafiłby ją znaleźć, gdyby bardzo chciał, ale ugryzł się w język.
— Colin?
— Tak?
— Dzięki...
Kiwnął głową na znak, że nie ma za co, odwrócił się i zniknął w tłumie. Do mieszkania wracał pieszo, bo nie stać go już było na taksówkę. 
— Alysson — mruczał pod nosem, równocześnie starając się iść prosto. Zsynchronizowanie tych dwóch czynności w jego stanie wcale nie było proste. — Żebym tylko pamiętał o tym rano…!



Gorące podziękowania dla
Frixa i Katji!

8 komentarzy:

  1. Z wielką przyjemnością czytałam kolejny rozdział. Naprawdę to opowiadanie bardzo mi się podoba. Dziwię się Catii że czuje niepewność w związku ze ślubem. Przecież jej narzeczony jest wspaniały. Nawet czekał na nią z butelką wina. Martwi mnie fakt, że Colin coraz bardziej zauważa swój pociąg do partnerki z pracy. To może utrudnić im rozwiązanie tak skomplikowanej sprawy. Podoba mi się sposób w jaki opisujesz to co dzieje się wokół. Jest bardzo realistyczny. Czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O wątpliwościach Catheriny, co do śkubu napiszę w następnych rozdziałach i wyjaśnię z czego to się bierze;)
      Ogromnie się cieszę, że czujesz z mojego tekstu realizm. To dla mnie ważne, a równocześnie... szalenie trudne ;/

      Dziękuję za komentarz i przeczytanie! ;*

      Usuń
  2. "Westchnęła, więc Bonnet domyślił się, że odmówi." - tutuj brakuje akapitu i jeszcze gdzieś niżej.
    Rozdział oczywiście świetny, choć mniej się działo. Bardzo dobrze wyszła ci rozmowa z rodzicami ofiary.
    Weny, czasu i sprawnego kompa
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już poprawiam ;) Dziękuję za komentarz i przeczytanie! ;**

      Usuń
  3. Ja powiem tak, czytam, ale nie będę komentowała pod każdym rozdziałem, tylko pod niektórymi. Nie chce mi się, mam za dużo na głowie, komentarze więc też będą raczej krótkie.
    Nawet już dobrze nie pamiętam, gdzie skończyłam poprzednią wersję. xD
    Rozmowa z rodzicami ofiary wyszła dobrze, nie była jaka sztywno napisana, była po prostu naturalna. ;)
    Ach, a Collina oczywiście nie lubię, bo już wiem, co z niego z za typ. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, że chcesz czytać;)
      Dziękuję to i za komentarz!

      Usuń
  4. Czyli skoro to nie Andie zna się na informatyce, to jak pamiętam, to była jej siostra, o której nie chce wspomnieć ojciec, tak? Pewnie zabranie rodzeństwa miało zmusić te osoby do pracy, bo jak nie to stanie się krzywda. Chociaż gdzie podziała się osoba, której chcieli? Nie wiem czy do końca to dobrze pamiętam.
    W sumie to Alysson jeszcze tutaj nie jest tak wkurzająca, jak robi się później ;P. Nawet całkiem sympatyczna. Kolega pokazywał mi coś ostatnio i stwierdził, że ee ta nie bardzo ładna, bo cały jej wygląd robi makijaż, a bez już tak spoko nie wygląda.
    Szkoda że przeniesiesz nas do drugiej części i zapomnimy o tym, co działo się tutaj. Dobrze Ci wychodzą te części kryminalne :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze pamiętasz ;-) A gdzie podziała się ta siostra - oto jest własnie pytanie, na które nikt nie zna odpowiedzi xD
      Tutaj Aly nie za bardzo jeszcze miała czym wkurzać :D

      W sumie to czasem się zastanawiam, czy dobrze zrobiłam, że przeniosłam potem akcję do innego miejsca. Tęsknię trochę za pisaniem kryminałów xD

      Dziękuję za komentarz! ;*

      Usuń

Nie toleruję spamu pod rozdziałami! Bez względu na to czy jesteś autorką opowiadania, ocenialni, szabloniarni... ze spamem idź do spamu!

Obserwatorzy