6 stycznia 2017

WiZ Część I: Rozdział 4(1)

4


Gdy Catherina weszła do mieszkania, przywitała ją prawie całkowita ciemność. Jedyne światło biło z sypialni. Gdy otworzyła prowadzące do niej drzwi, zobaczyła Jacoba leżącego na łóżku z książką w rękach. Na stoliku obok niego stały dwa kieliszki do wina i zapalona świeca zapachowa. Dzięki niej w całym pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach cynamonu. 
Catherina przymknęła oczy i zamruczała cicho pod nosem. Poczuła, że właśnie tego potrzebowała — spokoju i ciszy. Gdy spojrzała na nagi tors narzeczonego, jego ciepły uśmiech i delikatne ruchy głowy, którymi zapraszał ją do siebie, stwierdziła, że opuszczenie baru było najlepszą decyzją z możliwych. 
Ściągnęła obcisłe jeansy, zrzuciła z siebie stanik bez pozbywania się bluzki i z poczuciem natychmiastowego odprężenia położyła się koło Jacoba. 
— Wreszcie w domu… — westchnęła. 
Mężczyzna odłożył książkę, po czym objął Catię za brzuch i zdecydowanym ruchem przyciągnął bliżej siebie. 
— Ciężki dzień?
— Trudna sprawa.
Nie zamierzała opowiadać o szczegółach. Już od początku ich związku trzymała Jacoba jak najdalej od swojej pracy. Sądziła, że im mniej mężczyzna wie, tym lepiej dla niego, dlatego niektóre kwestie starała się przemilczeć albo dyplomatycznie uniknąć trudnych odpowiedzi. Nie chciała, by narzeczony bał się o nią i rwał włosy z głowy za każdym razem, gdy wychodziła do pracy. Dopóki potrafiła sama rozwiązać swoje problemy, nie obarczała nimi Jacoba. Pojęcie tajemnicy zawodowej okazywało się wtedy świetną wymówką.
— Nic więcej mi nie powiesz? — zapytał. 
— A możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym? — poprosiła i z pozycji tak zwanej łyżeczki przekręciła się przodem do narzeczonego.
— Jakiś pomysł? 
— Może najpierw otwórz to wino — zaproponowała.
Jake zaśmiał się krótko.
— Nie wystarczy ci już alkoholu? 
— Wypiłam tylko dwa piwa. Poza tym po coś w końcu przyniosłeś dwa kieliszki. Z obu będziesz pił?
— Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jeden został pusty — droczył się.
— No nie żartuj… — westchnęła. — A tak w ogóle z jakiej to okazji? Zapomniałam o czymś?
— Są dwie. I tak, o jednej zapomniałaś — odpowiedział, ale nie wyglądał na zdenerwowanego.
Morgan od razu zaczęła analizować wszystkie znane jej daty. Urodziny Jake’a, jej własne, data poznania, data rozpoczęcia związku, pierwsza randka — nic nie pasowało. Dopiero po chwili zrozumiała, o co chodzi.
— Ślub…
— Dokładnie tak — potwierdził z zadowoleniem. Potem podał kobiecie kieliszek wypełniony czerwonym winem i oparł się o oparcie łóżka. — Za sześć miesięcy o tej porze oficjalnie będziesz już panią Smith.
Porucznik wymusiła szeroki uśmiech, ale nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ten temat z jednej strony bardzo ją cieszył, a z drugiej nie do końca. Nie zamierzała jednak mówić tego na głos ani teraz, ani nigdy później. 
— A ta druga okazja? — Celowo zmieniła kierunek rozmowy.
— Udało mi się dostać angaż w Portland.
Catherina przez chwilę zastanawiała się, co to oznacza, a potem z radosnym piskiem rzuciła się Jacobowi w ramiona. 
— Opowiadaj! — ponagliła i spojrzała na niego wyczekująco.
— Jeden tancerz wypadł im z obsady, a że miałem tam kilku znajomych, to któryś mnie polecił, pokazał moje filmiki i mam jechać na próbę. To jest ogromna szansa, ogromny teatr, świetna sztuka, a jeśli dobrze zatańczę, to może ktoś mnie w końcu dostrzeże! — emocjonował się. — Muszę dograć jeszcze kwestię urlopu tutaj i lecę!
Morgan pomyślała, że charakter Jacoba jest absolutnie fantastyczny. Mimo że z pewnością chciał uczcić z nią ten sukces, nie sprzeciwił się, gdy informowała, że idzie do baru z Colinem. Cierpliwie poczekał, zdając sobie sprawę, że spotkania z przyjacielem też są dla niej ważne. Catia była przekonana, że na jego miejscu zachowałaby się zupełnie inaczej. Nigdy nie umiała radzić sobie z zazdrością.
— A gdzie to jest? W Portland, tak? — zapytała.
— Tak. W tym Portland w stanie Oregon.
— I na jak długo tam lecisz?
— Trzy tygodnie.
— Ile?! — jęknęła.
Nagle perspektywa jego wyjazdu zaczęła jej się bardzo nie podobać. Od czterech lat nie rozstawała się z Jacobem na dłużej niż dwa dni, a teraz miało ich dzielić ponad pięćset mil. Wiedziała, że trzy tygodnie to nie jest koniec świata i że inni ludzie rozstają się czasem na całe lata, ale dla niej nie liczyli się inni. Przywykła już do faktu, że Jake zawsze przy niej był i nie wyobrażała sobie zasnąć w pustym łóżku. Niczego w życiu nie bała się tak bardzo jak samotności. Złapała się nawet na myśli, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby w ostatniej chwili złamał nogę i został w domu. 
Straciła humor. Wypiła całą zawartość swojego kieliszka i wyciągnęła go w kierunku Jacoba, prosząc w ten sposób o dolewkę. Mężczyzna nie był chętny, by to zrobić.
— Nie za dużo pijesz? Uzależnisz się w końcu.
— Lej — burknęła nieprzyjemnym tonem, chociaż wcale nie chciała zabrzmieć w ten sposób. 
— Catia, co jest grane?
Morgan poczuła, że ma dość tego dnia. Najpierw dziesięciokrotne zabójstwo, a teraz wiadomość o wyjeździe. Sama nie wiedziała, co bardziej ją przygnębiło. Mimo to postanowiła, że postara się nie pokazywać tego tak wyraźnie przed Jacobem. Chciała cieszyć się jego sukcesem i wspierać, nawet jeśli miałaby się do tego zmusić.
— Skąd ta nietęga mina? — dopytywał mężczyzna.
— Bo już czuję, że będę tęsknić... — westchnęła Catia. — Poza tym muszę czasem trochę ponarzekać, żebyś czuł, że masz w domu prawdziwą kobietę!
Jacob zaśmiał się w odpowiedzi.
— Możesz mi to pokazać też w inny sposób.
Odłożył kieliszek na stolik i bez pytania wziął go również od Morgan. Miał na ten wieczór ściśle określone plany i liczył, że narzeczona bez sprzeciwu im się podda. 
Szybko poczuł, że zrozumiała aluzję. Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy to ona wpiła się w jego usta i przejęła inicjatywę. Nie oponował, gdy przewróciła go na plecy, usiadła na nim i ściągnęła z siebie bluzkę. Potem zarzuciła włosami i prowokująco wygięła się do tyłu. Nie miała nastroju na seks, ale pomyślała, że to może być najlepszy sposób na odreagowanie stresów całego dnia.
Jake przez chwilę napawał się tym widokiem, po czym podniósł się do pozycji siedzącej i przycisnął jej nagie ciało do swojego torsu. Nie chciał już tracić czasu. Mieli przed sobą długą noc i zamierzał to wykorzystać.

*

W departamencie policji panowało istne tornado. Komendant już od samego rana wydawał milion poleceń na minutę, chcąc jak najbardziej zmotywować swoich podwładnych do pracy. Zdawał sobie sprawę, że masowe morderstwa zawsze cieszą się największym zainteresowaniem wśród mediów i społeczeństwa, dlatego chciał jak najszybciej zdobyć jakiekolwiek informacje, poszlaki, dowody, a może nawet tożsamości hipotetycznych podejrzanych, by mieć co przekazać rzecznikowi policji. Nie zamierzał dać się zaskoczyć i jąkać, gdy ktoś zapyta, co zdołali do tej pory ustalić.
To, że tworzył przy okazji nerwową atmosferę, nie było dla niego istotne. Liczył się wynik.
— Jaja sobie robicie?! — Wrzask Martineza sprawnie przenikał przez potężne drzwi do jego gabinetu i niósł się po całym piętrze. — Przecież mówiłem, że ślady z tej sprawy mają być badane poza kolejnością! Nie obchodzi mnie, jak to zrobicie!
Najwidoczniej cichszym tonem nakazał oddelegowanie się, bowiem już po chwili dwójka kapitanów opuściła jego pokój, a na ich twarzach malowało się wyraźne zdenerwowanie. 
Porucznicy przez chwilę przyglądali się kolegom ze zrozumieniem, na co tamci pokiwali jedynie głowami.
— Jak nie macie ważnych powodów, by się z nim widzieć, to lepiej sobie darujcie, bo dawno nie widziałem Starego w takim podłym humorze — odezwał się jeden z nich, kapitan James Cooper, czyli mężczyzna, z którym Catia i Colin mieli niebawem rozpocząć współpracę. 
— Cenna rada — zaśmiała się Catherina.
— Idziemy teraz z Davidem do laboratorium, może zdołali już coś przebadać. Potem spotkamy się u nas w czwórkę i ustalimy plan działania.
Porucznicy przyjęli te słowa do wiadomości, a potem odeszli w kierunku swojego gabinetu. Zaraz po wejściu do środka nastawili w czajniku wodę na kawę. Rozmowę z dwójką innych śledczych, przejmujących od nich sprawę Sophie Campbell, mieli już za sobą i mogli bez przeszkód zagłębić się w akta i ustalenia dotyczące Forest Hill. 
Na tym etapie priorytet stanowiło ustalenie tożsamości ofiar. Porucznicy mieli nadzieję, że istnieją cechy, które w jakiś sposób ich łączyły. W przeciwnym razie masowy mord mógłby zaliczać się do grupy zabójstw bez konkretnego celu, wykonanych tylko po to, by zadać ból bądź odczuć przyjemność z rozlewu krwi. Znalezienie sprawców tego typu przestępstw zawsze było najtrudniejsze. Jeśli nie zdradzały ich popełnione błędy i zostawione ślady, to często stawali się nieuchwytni na lata albo nieuchwytni w ogóle. 
Na razie śledczy nie mieli zbyt wiele punktów zaczepienia. Ofiary były różnych płci, w różnym wieku, a jedyne, co na pierwszy rzut oka je łączyło, to biała rasa, miejsce znalezienia ciał i sposób zabójstwa.
— Technicy znaleźli w mieszkaniach dużo śladów butów, ale nie mamy pewności, że należały do sprawców — przytoczyła raport Catherina. 
Miała na sobie krwistoczerwoną bluzkę z dekoltem, włosy związała w roztrzepanego koka, a na usta nałożyła matową szminkę. Wyglądała o wiele bardziej kobieco niż zwykle, co nie umknęło uwadze Colina. Zerkał na nią co jakiś czas, zastanawiając się, jaki był powód takiej zmiany.
 — Tak czy inaczej, było ich minimalnie trzech, skoro przyjechały trzy samochody — kontynuowała. 
Westchnęła. Nienawidziła ogólnikowych informacji, których nie mogła się kurczowo trzymać. Trzech a pięciu czy dziesięciu robiło ogromną różnicę.
— Chevrolety Suburban, tak dla ścisłości — dodał Colin. Czytał ten sam raport. — Co prawda ślady mogły należeć do samochodów ofiar, ale na osiedlu nie było ani jednego auta, garażu i żadnych śladów kół na posesjach. Tylko na drodze i tylko te trzy, więc czysto hipotetycznie przyjmijmy, że należały do sprawców.
Upił łyk kawy i skrzywił się, bo nie zdążyła jeszcze wystygnąć. Nienawidził ciepłej.
Zaraz potem zadzwonił jego telefon. Widząc Long na wyświetlaczu, odebrał bez ociągania. Zamienił z mężczyzną kilka słów, po czym powiedział:
— Zbieramy się, podobno coś dla nas mają.
Potem wstał z fotela, zaczekał na partnerkę i oboje wyszli z gabinetu. 
Choć zachowywał się całkiem zwyczajnie, Catherina nie mogła pozbyć się wrażenia, że Colin był jakiś nieswój. Może smutny albo nie w humorze? Nie umiała tego dokładnie określić, więc uznała, że powinna lepiej mu się przyjrzeć. 
Gdy weszli do pokoju kapitanów, mężczyźni siedzieli przy swoich biurkach i otwarcie o czymś dyskutowali. 
Pierwszy z nich, James Cooper, był dość niskim mężczyzną przed pięćdziesiątką, z lekką nadwagą i łysiną powiększającą się w zastraszającym tempie. Funkcjonariusze nadali mu nawet pseudonim Glaca, śmiejąc się, że niedługo stanie się kompletnie łysy. Natomiast David Long — przez Catię nazywany Gburem — stanowił zupełne przeciwieństwo swojego partnera. Wysoki, wysportowany, z bujną czupryną i maleńką buteleczką drogich perfum, trzymaną zawsze przy sobie. Nikt nie wiedział, po co mężczyzna ją nosi, ale Long uważał, że jest mu niezwykle potrzebna.
— Dobrze, że jesteście — zaczął Glaca.
— Mamy coś? — zapytał Colin.
— Usiądźcie.
James podszedł do dużej tablicy magnetycznej i zaczął pisać kolejno liczby od jednego do dziesięciu — oznaczające numery domów — w dużych odstępach między sobą. Pod każdym z nich przyklejał zdjęcie ofiary i podpisywał nazwiskiem, o ile zdołali je ustalić. Okazało się, że trzy tożsamości są już śledczym znane.
— To Andie McDowell. — Wskazał końcówką długopisu na zdjęcie z numerem jeden. Była to kobieta, którą jako pierwszą znaleźli śledczy. — Jej rodzice zawiadomili policję o tajemniczym zniknięciu córki kilka dni przed zabójstwem. Następna ofiara to Michael Brum. — Wskazał mężczyznę w średnim wieku, o krótkich włosach. — Zaginięcie zgłosiła żona. I trzecia, ostatnia, to Sophie Franklin. I w tym wypadku mamy do czynienia prawdopodobnie z porwaniem.
— Porwaniem? — zapytali jednocześnie Catia i Colin.
— Tak — dodał David Gbur Long. — Znaleźliśmy ich dzięki porównaniu próbek DNA, które dostarczyły rodziny po zgłoszeniu zaginięć. Nie będziemy teraz wchodzić w szczegóły, bo nie ma na to czasu. Wszystkie informacje macie w bazie. Plan działania wygląda tak: trzeba dokładnie sprawdzić, kim były te trzy osoby, co robiły, gdzie pracowały, co lubiły, z kim się spotykały…
— Dobra, dalej, szefie. Wiemy, na czym to polega — przerwał znudzony Colin, a Long wyciągnął w jego kierunku wskazujący palec i uśmiechnął się łobuzersko. 
— Dobrze, że znasz hierarchię, ale nie odzywaj się nieproszony.
Bonnet przewrócił oczami, a David kontynuował.
— To wasze zadanie, a my w tym czasie zajmiemy się pozostałą siódemką.
— A co z Urzędem Miasta? Pytaliście, kto był zameldowany na tym osiedlu? Może w ten sposób uda się dotrzeć do personaliów ofiar.
— Punkt za pomysł, panno Morgan — przyznał Long — ale już się tym zajęliśmy. Wszystkie domy oficjalnie należą do niejakiego Jose Muñeza, hiszpańskiego biznesmena, o którym nikt nic nie wie i którego nikt nie widział od dawna na oczy. Wszystkie rachunki płaci w terminie, więc miasto ma go gdzieś. Pod jego adresem zameldowania stoi puste mieszkanie, a żaden z sąsiadów nie wie, czy kiedykolwiek koleś tam w ogóle przebywał. Mamy numery blach jego auta, przekazaliśmy drogówce, ale na razie zero odzewu. Wygląda na to, że zapadł się pod ziemię i raczej nam nie pomoże.
Catia i Colin skrzywili się, po czym mężczyzna zabrał głos:
— Szukacie go?
— Naturalnie. To dość dziwne, że hiszpański biznesmen wykupuje dziesięć domów w środku jakiegoś pieprzonego lasu, w których potem rozgrywa się masowy mord. Nie wykluczamy, że mógł brać w tym czynny udział.
— Ale zaraz... — zastanowił się Colin i spojrzał miejsca zameldowania ofiar wypisane na tablicy — mieszkali w zupełnie innych częściach miasta: Stamphord Street, Millburn Street, Park Avenue. Nagle ci znikają, rodziny zgłaszają zaginięcie, a potem wszyscy zostają znalezieni na Forest Hill, czyli zadupiu, które należy do dzianego typka, o którym nikt nic nie wie... To śmierdzi jak cholera.
— Nikt nie mówił, że będzie pachniało — zauważył Long.
— Oficjalnie te domy zostały wykupione przez Muñeza, ale nie wiemy, czy ktoś tam mieszkał — dodał Cooper.
— Ale coś się tam musiało dziać, skoro w każdym domu znaleźliśmy ślady obecności — zauważyła Catherina. — Ubrania w szafach, naczynia w zlewie, worki na śmieci w koszu albo szczoteczki do zębów w łazience… Przecież gdyby nikt tam nie przebywał, to tego by nie było.
— Może ofiary spotykały się tam w jakiś dziwnych celach? Jakieś potajemne schadzki z kochankami, kluby swingersów, prostytucja... — wymyślił Cooper.
— No może, chociaż to trochę naciągane... — skomentował Long. — W każdym razie wasze zadanie polega na przestudiowaniu życia tych ludzi i wyciągnięciu wszystkiego, co się da, z ich rodzin. My zajmujemy się następną siódemką, tym hiszpańskim ogierem i całą masą pieprzonej biurokracji. Jakieś pytania?
Porucznicy pokręcili przecząco głowami.
— To do roboty. 
Skierowali się do wyjścia, a wtedy Long dodał:
— Wyjątkowo ładnie dziś wyglądasz, Morgan. Nie wiem, co facet zrobił z tobą w nocy, ale niech robi to częściej.
Catia przewróciła oczami i wyszła. Zupełnie nie zauważyła grymasu na twarzy Colina, gdy kapitan wypowiadał te słowa.

*

Po wejściu do gabinetu, poruczników czekało mnóstwo pracy i godziny ślęczenia przed komputerem. Bez ociągania wyszukali w bazie danych nazwiska ofiar i zaczęli czytać.

Andie McDowell
30 lat, pochodzenie amerykańskie, zamieszkała przy ulicy Park Avenue 198. Żadnych zatargów z prawem, żadnych niezapłaconych mandatów, czysta sytuacja prawna. Brak powiązań z grupami przestępczymi, brak podejrzeń o przynależność do którejś z nich. 
Zaginięcie zostało zgłoszone 20 kwietnia 2014 r. przez jej matkę wraz z ojcem. Podobno trzydziestoletnia kobieta wyszła wieczorem do sklepu po mąkę i już z niego nie wróciła. Przesłuchiwane ekspedientki ze sklepów znajdujących się w pobliżu były przekonane, że nie obsługiwały Andie McDowell tego dnia, a to oznaczało, że musiała zaginąć gdzieś w drodze do sklepu, a nie z. Jedyny świadek – bezdomny mężczyzna – zeznał, że widział tę dziewczynę idącą ulicą Kirvin około godziny dwudziestej pierwszej i samochód, który ostro przy niej hamował. Potem już jej nie widział. 
Nie ustalono marki. 
Brak pewności, że samochód jest powiązany ze sprawą.
Śledztwo w toku.
Dane i zeznania świadków w załączniku.

Catherina zwróciła uwagę na to, że Andie zaginęła dziewiętnastego kwietnia, a zgłoszono to następnego dnia, czyli dwudziestego kwietnia. Według koronera ofiary musiały zginąć dwudziestego drugiego kwietnia. Zastanawiała się, co działo się z Andie przez te dwa dni. Co robiła? Gdzie była? Czy to możliwe, by ktoś ją porwał, przetrzymywał, a dopiero po dwóch dniach zabił?
Nie znała odpowiedzi na te pytania, więc przeszła do kolejnej notatki. 


Michael Brum
40 lat, pochodzenie amerykańskie, zamieszkały przy Stamphord St 51. Żadnych zatargów z prawem, żadnych niezapłaconych mandatów, czysta sytuacja prawna. Brak powiązań z grupami przestępczymi, brak podejrzeń o przynależność do którejś z nich. 
Zaginięcie zgłosiła żona, dwudziestego pierwszego kwietnia. Mąż nie wrócił z pracy na noc. Kobieta nie była zaskoczona, gdyż podobno wielokrotnie zdarzało mu się zostawać do rana. Gdy rankiem nie napisał do niej SMS-a, a potem nie odbierał telefonów, zaczęła się niepokoić. Zadzwoniła do firmy, a tam powiedziano jej, że Michael wyszedł z pracy dziesięć godzin wcześniej. Zapowiadał, że chce zrobić żonie niespodziankę, bo następnego dnia mają rocznicę ślubu. Do domu nie dotarł, a pani Brum od razu złożyła zawiadomienie na policji. 
Śledztwo w toku.
Dane i zeznania w załączniku.

Catherina dwa razy przeczytała ten raport. Wiedziała, że prędzej czy później będą musieli złożyć wizytę żonie zamordowanego Michaela i na samą myśl o tym dostała dreszczy. Wyobraziła sobie, że to do niej ktoś przychodzi z informacją o śmierci Jacoba, że to ona doświadcza podobnego rozstania i przez kilka dni żyje w strachu o życie ukochanej osoby. Poczuła, że nie byłaby w stanie tego przetrwać.
 Szybko otrząsnęła się z zamyślenia i zganiła samą siebie. Nie mogła rozważać takich rzeczy i porównywać swojej sytuacji do tych z prowadzonych spraw. To był dla śledczych pierwszy podstawowy błąd, którego nie mieli prawa popełniać.
Nacisnęła krzyżyk przy nazwisku Bruma i wyszukała ostatnią znaną ofiarę. 


Sophie Franklin
25 lat, pochodzenie amerykańskie, zamieszkała przy Millburn St 27. Żadnych zatargów z prawem, żadnych niezapłaconych mandatów, czysta sytuacja prawna. Brak powiązań z grupami przestępczymi, brak podejrzeń o przynależność do którejś z nich. 
Zaginięcie zgłosiła przyjaciółka i współpracownica Caroline Adams, dnia dwudziestego kwietnia. Obie dziewczyny pracowały w barze przy rogu Calvis i Poolred. Feralnego dnia Sophie zwolniła się wcześniej z pracy, gdyż była umówiona na randkę z mężczyzną poznanym na czacie. Wyszła z pracy, zapominając torebki z dokumentami. Przyjaciółka wybiegła za nią, chcąc oddać własność i zobaczyła, jak Franklin zostaje zaciągnięta siłą do ciemnego samochodu. Od razu zadzwoniła na policję, ale nie zdołała zapamiętać numeru rejestracyjnego. Prawdopodobnie był to Cadillac Escalade z roku 2010, jednak świadek nie jest w stanie rozpoznać go ze stuprocentową pewnością. Kamery monitoringu z przydrożnych budynków nie obejmują miejsca zdarzenia. 
Śledztwo w toku. Mężczyzna z czatu wykluczony z kręgu podejrzanych — mocne alibi. 
Dane i zeznania świadków w załączniku.

Catherina od razu porównała auta występujące w obu przypadkach, ale nie pokrywały się ze sobą. Jeden był Cadillakiem, a drugi Chevroletem. Jedyne, co ich łączyło, to amerykańskie wykonanie i fakt, że oba to SUV-y.
— Ja bym przyjął, że oni wszyscy zostali porwani — odezwał się Colin. Jak zwykle obracał się na fotelu, a w ręce ściskał długopis. Robił tak zawsze, gdy uważnie nad czymś myślał. — Raczej ciężko uwierzyć, że przyjechali na Forest Hill z własnej woli, skoro jedna z dziewczyn została siłą wepchnięta do samochodu. Reszta pewnie też. Przyjmijmy, czysto teoretycznie, że ktoś ich porwał, a potem prawdopodobnie gdzieś przetrzymywał.
— Porywaczy w przypadku Sophie było minimum dwóch. Jeden zaciągnął ją do auta, drugi prowadził. Sprawca na Forest Hill też nie działał sam — podchwyciła temat Catherina. 
— Jestem pewny, że porywacze są równocześnie mordercami.
— Może. Ale jeśli tak, to musimy porządnie przemaglować rodziny ofiar. Coś musiało ich przecież łączyć. Może wspólny wróg?
— Nie musiało — westchnął Colin, po czym rozłożył bezsilnie ręce. — Właśnie to jest najgorsze, Catia, że nie musiało. Jedźmy na to Park Avenue. Miejmy z głowy chociaż tę jedną cholerną rozmowę.


Na gifie moje wyobrażenie Jacoba. Wy oczywiście możecie go sobie wyobrażać zupełnie inaczej :D



Gorące podziękowania dla
Condawiramurs, Frixa Katji!

10 komentarzy:

  1. matko, to Bloom :D nieee, zepsulaś mi wyobrażenie Jacoba :D:D dla mnie to Orlando ma tylko dwa rodzaje min, w porywie do trzech :P dziękuję za podziękowania :D
    mój wzrok padł przy okazji na samą końcówkę rozdziału i zauważyłam: "Minęło już kilka godzin, a on ani raz nie zażartował i ani raz się nie uśmiechnął. To nie było normalne. Fakt, że rozwiązywali poważne śledztwo mógł (...) - powinno być dwa razy "razu" zamiast "raz", ponadto brakuje przecinka po wtraceniu, czyli po "śledztwo"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że szukałam jakiegoś gifu z nim i do takiego samego wniosku doszłam :D
      A jakie miałaś wyobrażenia Jacoba? :D

      Oki, poprawię. Dzięki! ;*

      Usuń
    2. Chyba konkretnego nie miałam, ale na pewno nie Blooma. Jak teraz mysle, to jacob to wg mnje powinien miec brązowe włosy (ale takie troche wpadające w rudy), wysoki, dość szczupły, nie taki mięśniak; troche jak duży chłopiec ;)

      Usuń
    3. Wysoki i dość szczupły zgadza się z moją wizją Jacoba. Ale ten "wpadający w rudy" chyba mi się nigdy przez głowę nie przewinął xD
      Ale to jest w książkach piękne, że każdego bohatera można sobie wyobrażać samemu, jak się chce.

      Usuń
  2. A ja oczami wyobraźni widziałem takiego Alvaro jako Jacoba, taki w kiteczce, czarne ulizane włoski, ciemniejsza karnacja, szczupły, wysoki, w marynareczce, albo w dżinsach i białej koszuli, rozpiętej do połowy klaty, z jakimś rzemykiem i zawieszką (jakimś symbolem czegoś) na szyi. Taką miałem zawsze wizję, gdy się pojawiał. Myślę, że Bloom nie jest złą wersją, nawet niekoniecznie różną od moich wyobrażeń, tylko po prostu widzę go w innym uczesaniu i w innym ubraniu niż zwykle gdzieś tam występował (większości kojarzy się z piratami).
    Tak więc dotarłem tutaj i już wiem o co chodziło z tą sprawą, że Cath zdecydowała się wziąć coś "ambitniejszego" i w ten sposób śmierć na osiedlu wydaje się być ważniejsza, niż śmierć tej kobiety, takiego sobie szaraczka w porównaniu z masakrą krwawego osiedla.
    Jednocześnie wybacz mi, że komentarz taki krótki, ale przeczytałem wczoraj, komentuję dziś... wszystko mi się już zlało w jedno.
    Pamiętam jeszcze tak dobrze motyw dziewczyny co podeszła w barze do Colina :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten wygląd, który opisałeś kojarzy mi się z takim wiejskim ruchaczem xD I ma to w mojej głowie raczej negatywny wydźwięk. Aczkolwiek w tej "kiteczce, szczupły, wysoki, koszula rozpięta do połowy i zawieszka" jest coś, co pasuje mi do Jacoba. Tylko te ulizane włoski... ;D Grrr

      Nie mam powodu, żeby wybaczać albo nie wybaczać długość komentarza. Nie musisz czytać od nowa, a jednak to robisz, więc choćbyś nawet nic nie napisał, to i tak będę się cieszyć, że chciało Ci się przeczytać ;)

      Dziękuję za to i za komentarz ;)

      Usuń
  3. Aż chce się wykrzyczeć: TY JĄ KOCHASZ, GŁUPCZE!!!!
    Tak, nie mogłam się powstrzymać.
    No, idziemy coraz dalej i robi się coraz ciekawiej. Niesamowite, jak potrafisz zainteresować człowieka i niemal kazać mu czytać dalej!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyszukałam sobie o co chodzi z tymi suvami. Fajne samochody :D. Chociaż ja to ogólnie wolę komunikacje miejską lub rowerki.
    Chyba że ktoś ich porwał i czegoś chciał... a ktoś się włączył w to i zabił, aby ofiary nie pomogły tym, co ich porwali. Mówiłaś coś o dwóch grupach, ale nie wiem czy obie są złe, więc snuje przemyślenia :D
    Jak już wszyscy tak o tym wyobrażeniu Jacoba, to hm... długość i rodzaj włosów zgadzały się w moim wyobrażeniu, a co do reszty to trudno powiedzieć. Ale raczej widzę go w luźnych strojach, ewentualnie na pokazy trochę inaczej i na ważniejsze uroczystości. Bo jednak może mieć przyzwyczajenie, aby właśnie ubierać się odświętnie.
    Tak już w nawiasie w sumie, to uwielbiam kolor czerwony. Jest taki wyrazisty, ładny. Nie przepadam raczej za pastelowymi kolorami.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bym pojeździła takim suvem :D To nic, że nie mam prawa jazdy xD Jakbym miała takie auto to i na prawko bym poszła, haha.
      W mojej głowie Jacob to taki elegancik. Koszule i te sprawy. Ale chyba nie przedstawiła go zbyt dobrze, więc każdy może go sobie wyobrażać po swojemu :D

      Dziękuję za komentarz! ;*

      Usuń

Nie toleruję spamu pod rozdziałami! Bez względu na to czy jesteś autorką opowiadania, ocenialni, szabloniarni... ze spamem idź do spamu!

Obserwatorzy