6 stycznia 2017

WiZ Część I: Rozdział 7(1)

7

Chociaż do domu wróciła dopiero koło drugiej w nocy, już o siódmej rano przyjechała do departamentu. Ostatnimi czasy bardzo krótko sypiała, co było wynikiem ciągłych pobudek lub problemów z zaśnięciem. Wmawiała sobie, że ma to związek jedynie z wyjazdem Jacoba i nie zauważała, że spędzała w pracy stanowczo za dużo czasu, nieregularnie jadła, piła zbyt dużo kawy, nie nawadniała się odpowiednio i nie uzupełniała witaminowych braków. Kiedyś dbała o zdrowie w ogromnym stopniu, a teraz w ogromnym stopniu o nim zapominała.
Gdy weszła do departamentu, najpierw zajrzała do pokoju Coopera i Longa. Wiedziała, że Colin zjawi się dopiero za kilka minut, więc postanowiła wykorzystać ten czas na sprawdzenie, czy kapitanowie przyszli już do pracy. Była ciekawa, czy mają jakieś nowe informacje w sprawie.
W gabinecie zastała tylko Jamesa.
W przeciwieństwie do gburowatego Longa, Cooper od zawsze wzbudzał jej sympatię. Uważała go za spokojnego, sympatycznego faceta, z którym można się pośmiać, porozmawiać, a gdy zajdzie taka potrzeba, przyjść również po radę.
— Już tutaj? — zapytała z uśmiechem.
— Ano jak widać — rzucił, ziewając. — Można powiedzieć, że w ogóle stąd nie wychodziłem.
— Jak to? Spałeś tu? — Nie kryła zdziwienia.
— Zasiedziałem się wczoraj i uznałem, że nie ma sensu wracać. Poza tym nie bez powodu kazaliśmy wstawić tu tę kanapę. — Kiwnął głową na duży, biały mebel. — Kawy?
— Chętnie, poproszę. Żona nie będzie mieć pretensji, że nie wróciłeś na noc do domu? — zainteresowała się, po czym usiadła na krześle koło biurka mężczyzny.
Cooper prychnął pod nosem.
— Dla niej lepiej, gdy mnie nie ma. Przynajmniej ma święty spokój.
— No coś ty, nie mów tak...
— Ale tak jest. Nie mogę siedzieć zbyt długo w domu, bo to nam szkodzi.
— Jak to szkodzi?
— Po prostu szkodzi. Od lat spędzam w departamencie większość swojego czasu. Przyzwyczailiśmy się do takiego stanu rzeczy, więc gdy dostaję urlop, mam mniej pracy albo siedzę w domu dłużej niż tydzień, to zaczyna się robić Wietnam. Zaraz wynikają kłótnie o zwykłe pierdoły, wszystko nas denerwuje. Postawię szklankę w złym miejscu i już jej to nie pasuje. Po prostu odzwyczailiśmy się od siebie. — Wzruszył ramionami. — Tolerujemy swoje towarzystwo, ale do czasu. W naszym zawodzie to nieuniknione. Albo praca, albo rodzina. Zacznij się do tego przyzwyczajać.
— Chyba trochę za bardzo to uogólniasz — podsumowała Catia. — To nie musi spotkać każdego. Ja też mnóstwo czasu spędzam w pracy, a jednak nie czuję przesytu narzeczonym, gdy mamy wolne…
— Bo nie jesteś prawie trzydzieści lat po ślubie — zaśmiał się. — W twoim wieku też tego nie odczuwałem. Wszystko przychodzi z czasem.
— No to czemu się nie rozstaniecie i nie zaczniecie szukać szczęścia gdzieś indziej?
Cooper westchnął głośno, po czym zalał kawy i podał jedną Catherinie. Zaczęła pić od razu, bo uwielbiała ciepłą. Odwrotnie niż Colin.
— Bo to nic by nie zmieniło. Za jakiś czas czułbym to samo, tylko przy innej kobiecie — wyjaśnił kapitan. — Poza tym, co miałbym teraz robić? Wracać do pustego domu? Zgłupiałbym tam.
— Czyli co, nie kochasz jej już?
Nie potrafiła pohamować ciekawości, choć wiedziała, że nie powinna aż tak bardzo wnikać w jego prywatne życie.
— Kocham, ale na swój sposób. Po prostu po jakimś czasie uczucie ustępuje miejsca przyzwyczajeniu. I już nie jest tak pięknie, jak na początku. Zestarzeliśmy się.
— Do starości ci jeszcze daleko — zaśmiała się Morgan.
— Ta... Taki jestem młody, że po jednej nocy na kanapie łupie mnie w kręgosłupie, jakbym od tygodnia spał na podłodze. Inaczej pamiętam swoją młodość. — Uśmiechnął się na te wspomnienia. — A tak w ogóle, to czemu przyszłaś? — zmienił temat. — Coś konkretnego?
— Tak tylko wpadłam. Myślałam, że może jest coś nowego w sprawie.
— Niestety nie. Ale powiedz mi... — Zamilkł na moment, przetarł dłonią czoło i usiadł przy biurku. — Co się dzieje z Colinem?
— A co ma się dziać? — zdziwiła się.
— Nie chcę nic insynuować, a tym bardziej o coś go oskarżać, ale ostatnimi czasy zachowuje się dość zastanawiająco. Ma jakieś problemy w życiu prywatnym?
— Nie, nie wiem... — rzuciła niespokojnie. — Raczej nie…
Nie podobał jej się tor, na który zeszła ta rozmowa. Nie chciała w żaden sposób obgadywać partnera i nie rozumiała, co zastanawiającego Cooper mógł dostrzec w jego zachowaniu.
— Nie chcę, żebyś zdradzała mi prywatne sekrety albo opowiadała o problemach. Chcę tylko wiedzieć, czy dzieje się coś złego. Bo jeśli nie chodzi o kwestie prywatne, to chodzi o zawodowe, a wtedy muszę zareagować.
— Co masz na myśli?
— Nie znam Bonneta dobrze. Nie łazimy razem na piwo, a gdy zatrudnił się w departamencie, to ja pracowałem tu już kilka lat. Nie wiem, jaki jest prywatnie, ale wiem, jak zachowuje się w pracy. Jest opanowany, skuteczny i odpowiedzialny. Wszyscy to wiedzą. A teraz na zebraniach wydaje się trochę... nieobecny myślami. To do niego niepodobne.
Catherina rzeczywiście zauważyła, że Colin miewał ostatnio wahania nastrojów, ale nie uważała, by było to coś poważnego. Tym bardziej, że wczoraj spędzili ze sobą cały wieczór i Bonnet ani przez moment nie zachowywał się dziwnie. Sądziła, że Cooperowi coś się zwyczajnie przywidziało.
— Może jest po prostu zmęczony jak my wszyscy — rzuciła od niechcenia, mając nadzieję, że to zakończy temat.
— Nie, Catherina — odparował od razu kapitan. — Tu nie chodzi o zmęczenie.
— Chyba trochę przesadzasz… — uniosła lekko głos.
— Oczywiście, może tak być, ale może być też tak, że Colin wie coś, o czym nam nie mówi.
Catherina zaśmiała się nerwowo pod nosem. Nie mogła uwierzyć, że Cooper naprawdę rozważa taką ewentualność. W jej mniemaniu ta rozmowa zaczynała robić się śmieszna.
— To niemożliwe — odpowiedziała.
— Wszystko jest możliwe. Tak jak mówiłem, ja nie chcę nic insynuować i o nic go nie oskarżam. Uważam tylko, że powinniśmy się dobrze przyjrzeć jego zachowaniu. Jesteś przekonana, że nie wygadał ci się, że coś wie, że na coś wpadł i tak dalej?
Zastanowiła się, ale nie kojarzyła żadnej tego typu sytuacji.
— Nie, raczej nie…
— Naprawdę, Catherina, nie zrozum mnie źle. — Brzmiał, jakby się tłumaczył. — Lubię Colina. To fajny, wartościowy facet i świetny śledczy. Ale w dochodzeniach tej wagi trzeba patrzeć na wszystko i dostrzegać każdy szczegół. Nie tylko odnośnie konkretnej sprawy, ale też wokół siebie, w swoim otoczeniu.
— Pewnie masz rację... — przyznała cicho.
Nie wiedziała, co myśleć na ten temat. Zastanowiła się, czy to możliwe, by nie dostrzegała jakichś wyraźnych sygnałów świadczących o tym, że z Colinem dzieje się coś złego. I wtedy — jak na zawołanie — do gabinetu wpadł zziajany Bonnet.
— Siema, mamy coś nowego? — zapytał z uśmiechem, który Catherina od razu odwzajemniła. Nie chciała, by wiedział, że przed chwilą o nim rozmawiali.
Jednak nim Morgan i Cooper zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze — znajomy technik.
— To wasz szczęśliwy dzień — powiedział do śledczych. — Mamy dane kolejnej ofiary.
Potem podał Colinowi teczkę i opuścił pomieszczenie. Bonnet bez ociągania zajrzał do dokumentów.
— Connor Daniels, lat trzydzieści cztery, kawaler, zamieszkały w Nowym Jorku — streszczał na szybko. — Trzy lata temu był podejrzewany o włam do systemu alarmowego jakiejś galerii na Manhattanie. Wydał go jeden ze wspólników. Potem odwołał zeznania, a śledczy nie znaleźli wystarczających dowodów winy, więc się z tego wywinął. Nie, zaraz, źle! To jego brat był o to podejrzany!
— Nie czaję… — wyznała Catherina. — Co ty gadasz? Mów po ludzku.
— Zaraz… po kolei. Naszym zmarłym numer cztery jest Connor Daniels. System wyszukał go, bo ma podobny kod genetyczny do swojego brata bliźniaka Paula. Aaaa! — wykrzyknął. — Już rozumiem! Wyszukało Connora, bo baza danych znała Paula. I to ten Paul był oskarżony o włam do galerii.
— Czyli na Forest Hill leżał Connor Daniels, a jego brat bliźniak Paul chciał się kiedyś włamać do jakiejś galerii? — dopytywał Cooper, by dobrze to wszystko zrozumieć.
— Dokładnie.
— Zaraz… Mówiłeś o włamie do systemu alarmowego, dobrze usłyszałam? — wtrąciła Catia.
Colin przesunął wzrokiem po tekście.
— Tak.
— Czyli nie mamy do czynienia z jakimś podrzędnym rabusiem, tylko z kimś, kto znał się na łamaniu zabezpieczeń. Przynajmniej w jakimś stopniu — wywnioskowała.
Mężczyźni potwierdzili ruchem głowy.
— Paul zna się na systemach alarmowych, Rebecca dostaje nagrodę Turinga, a ich rodzeństwo zostaje zamordowane na jakimś opuszczonym osiedlu. Nie wiem, jak wy, ale ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności... — powiedziała, czując, że wypełnia ją coraz większa ekscytacja.
— Ani ja — przyznał Cooper. — Trzeba to sprawdzić. Jedźcie do McDowellów, tej wdowy i rodziców Franklin i wyciągnijcie z nich wszystko, co trzeba. Jakbyście potrzebowali jakichś nakazów, to powiedzcie, dostarczymy je potem.
— Jasne — rzucił Colin.
Potem on i Catherina prawie pobiegli w kierunku windy. Nowe odkrycie mocno ich pobudziło. Mieli tylko nadzieję, że ten trop nie okaże się błędny.
— Kto kieruje? Oboje wczoraj piliśmy… — przypomniała Catherina. — Może przebadajmy się alkomatem?
— Ja pojadę — odparł ze śmiechem. — Nie jestem pijany. Poza tym już dzisiaj jechałem. Myśl lepiej, kogo odwiedzimy najpierw.
— Może wdowa?
— Niech będzie wdowa.
Potem wsiedli do policyjnego Chevroleta Caprice i z piskiem opon ruszyli w kierunku Stamphord St 51.

*

Wdowa po Michaelu Brumie nie wyglądała dobrze. Miała podpuchnięte oczy, bladą cerę i była nienaturalnie obojętna na wszystko. Nie ciekawiło jej nawet to, w jakiej sprawie przyszli porucznicy i czy mieli informacje o mordercach Michaela. Wpuściła gości do mieszkania, niedbałym ruchem wskazała salon, a potem zaległa na kanapie i przykryła się kocem. Spod grubej tkaniny widać było jedynie poplątane, tłuste blond włosy i zaczerwienioną twarz. CC mogliby przysiąc, że przez dwa tygodnie żałoby wdowa Brum postarzała się o kilka lat.
— Mamy do pani kilka pytań... — zaczęła spokojnie Catherina, jednak szybko zauważyła, że Jessica jest o wiele bardziej zainteresowana dokumentem o jaszczurkach, który leciał w telewizji, niż rozmową z nimi.
— Nie zajmiemy pani dużo czasu, ale to naprawdę ważne... — dodała.
Wdowa nadal nie zwracała na nich uwagi, jakby anatomia i zwyczaje legwana zielonego były w tym momencie o wiele ważniejsze.
— Czy mogłaby pani poświęcić nam chwilę? — przejął inicjatywę Colin.
Ton jego głosu był znacznie ostrzejszy, co zmusiło Jessicę, by uniosła głowę.
— Po co?! — wrzasnęła i od razu podniosła się do pozycji siedzącej. — Mój mąż nie żyje, moje dziecko nie będzie miało ojca, a wy przychodzicie tu, jakby nic się nie stało!
— Stało się — kontynuował twardo Colin. — Dużo się stało, a my jesteśmy tu po to, by to wyjaśnić.
Kobieta od razu się uspokoiła.
— Nie chciałam tak na państwa nakrzyczeć... — wyznała ze skruchą. — Po prostu jest mi bardzo ciężko... Do tego te hormony...
Potem zaśmiała się smutno i czule pogłaskała swój brzuch.
— Rozumiemy i nie mamy żalu — zapewniła Catherina. — Proszę się zastanowić, czy w waszej rodzinie był ktoś, kto interesował się informatyką?
Jessica spojrzała na śledczych ze zdziwieniem.
— Informatyką? A co to ma wspólnego z zab... ze śmiercią mojego męża?
Słowo zabójstwo nadal nie przechodziło jej przez gardło.
— Jeszcze nie wiemy dokładnie, ale musimy zbadać każdy trop.
Wdowa zastanowiła się uważnie.
— Mój kuzyn zapisał się niedawno do klasy o profilu informatycznym... Tylko że on ma szesnaście lat, mieszka w Kalifornii... Co on może mieć z tym wspólnego?
— On chyba rzeczywiście niewiele. A ktoś starszy? Może od strony męża? — zapytał Colin.
— Od strony męża? Pomyślmy... A tak, Derek! — wykrzyknęła nagle. — Ale nie mam pojęcia, co robił dokładnie. To niezła szuja była. Na tych swoich programikach zarobił kupę kasy. W rok postawił dom!
— Kim jest Derek? — dopytywała Catia.
— Bratem mojego Michaela…
— A wie pani, gdzie możemy go znaleźć?
— Znaleźć? — zaśmiała się Jessica. — To niemożliwe.
— Dlaczego?
— Bo się odciął od całej rodziny. Pewnego dnia zostawił matce list, w którym kategorycznie rozkazał, żeby go nie szukać, i odszedł. To było jakieś dwa lata temu. Mąż bardzo to przeżył…
— I od tego czasu nie mieli państwo z Derekiem żadnego kontaktu?
— Żadnego.
— A ma pani jakieś zdjęcie szwagra? Albo jakiś przedmiot, który do niego należał?
— Zdjęcie mam, a przedmiot... Tak! W szafie wisi bluza Dereka. Kiedyś ją u nas zostawił, a mąż nie pozwolił wyrzucić. Wiedzą państwo, chciał mieć pamiątkę — powiedziała, po czym starła łzy rękawem bluzki.
— Rozumiemy. Czy mogłaby pani nam ją dać?
— Jeśli to jakoś pomoże... — rzuciła, patrząc na śledczych jak na wariatów.
Nie rozumiała, do czego może się przydać stary, znoszony łach. Po chwili przyniosła go i podała Catherinie.
— Prała ją pani? — zapytała porucznik, zakładając rękawiczki i zabezpieczając dowód.
— No jeszcze czego! Jeszcze by tego brakowało, żebym temu frajerowi ciuchy prała!
— Dobrze, to chyba wszystko z naszej strony. Bardzo dziękujemy za pomoc — zakończył temat Colin.
— Nie ma za co — odparła wdowa, po czym odprowadziła śledczych do wyjścia. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc wam znaleźć tego bydlaka...!
CC pożegnali się z nią uściśnięciem dłoni i wyszli.
— Mamy to, Catia... — szepnął Colin zaraz po wejściu do samochodu.
Nie ruszył od razu. Przez dłuższą chwilę i on, i Morgan w ciszy myśleli o zdobytych informacjach. Czuli, że nastał wreszcie ten dzień, kiedy śledztwo z impetem ruszy do przodu. I choć pozornie nie okazywali entuzjazmu, wewnętrznie aż wrzeli z emocji.
W końcu Colin odpalił silnik i skierował się na Park Avenue.
Gdy stanęli pod drzwiami z numerem 198, mężczyzna bez ociągania nacisnął na dzwonek. Choć przez dłuższy czas nikt nie otwierał drzwi, porucznicy byli pewni, że małżeństwo przebywało w środku. Funkcjonariusz policji, który non stop obserwował blok, nie miał wątpliwości, że McDowellowie tego dnia w ogóle nie opuszczali swojego mieszkania. Wobec tego Colin nie dawał za wygraną — pukał, dzwonił, a gdy to nie przynosiło rezultatów, krzyknął polecenie otwarcia drzwi. Dopiero po dłuższej chwili pani McDowell zareagowała. Wpuściła ich do środka, za co została mocno skrytykowana przez rozgniewanego męża. Pan domu nie ukrywał, że przyjście poruczników było mu totalnie nie na rękę i najchętniej wyrzuciłby ich za drzwi.
— Rozejrzymy się tu trochę — poinformował Colin.
— Nie macie prawa! — oburzył się mężczyzna. — Już szukaliście!
— To pan nie ma prawa nas zatrzymywać.
— Macie nakaz?! — wrzasnął.
— Będziemy mieć — skwitował z uśmiechem Bonnet.
W trakcie poprzedniego przeszukania porucznicy byli przekonani, że zwracają uwagę na wszystko, ale teraz wiedzieli, że nie mieli racji. Nie wierzyli, by Rebecca nie zostawiła żadnych śladów w mieszkaniu, w którym prawdopodobnie przebywała na co dzień. Najwidoczniej to oni nie dostrzegli istotnych szczegółów, nie spodziewając się, że McDowellowie mogą ukrywać istnienie drugiego dziecka. Zamierzali naprawić swój błąd.
Ponownie rozejrzeli się po salonie, kuchni, pokoju Andie, sypialni rodziców i łazience, jednak nie znaleźli tam żadnych informacji o informatyczce. Nie poddawali się i już po chwili uważnych obserwacji dostrzegli, że panele ścienne na korytarzu w jednym miejscu nie zgrywają się ze sobą tak, jak powinny. Na wieszaku, który został do nich przytwierdzony, wisiały ostatnio grube kurtki i dlatego śledczy nie zwrócili na niego uwagi. Teraz z ciekawością oglądali tę część ściany, czując, że jest w niej coś dziwnego. Colin kilkukrotnie popukał kostkami palców w drewno, a gdy nie usłyszał charakterystycznego ciężkiego, pełnego dźwięku, wiedział, że trafił w samo sedno.
Odnaleźli bowiem drzwi, za którymi znajdował się pokój.
Pomieszczenie wyglądało na nieużywane, choć regularnie sprzątane i czyste. Na drewnianych półkach stało mnóstwo obróconych tyłem ramek ze zdjęciami. Najwidoczniej ktoś nie chciał patrzeć na ich zawartość. Catherina chwyciła je do ręki i spojrzała na fotografie. Na każdej z nich znajdowało się dwoje dzieci i młoda kobieta. Morgan rozpoznała w niej dziewczynę, o której czytała w Internecie, a w dwójce rodzeństwa — postacie ze zdjęć znalezionych na Forest Hill.
Poczuła podniecenie, ale też zimny pot spływający po plecach. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości, że podążają dobrym tropem.
Colin, który zajmował się przeszukiwaniem szafek, znalazł mnóstwo książek o tematyce informatycznej, ubrania, zeszyty z notatkami oraz kilka grzebieni z włosami. Zabezpieczył je jako cenny materiał do badań porównawczych.
Opuścili pokój, po czym udali się do salonu, w którym przebywało małżeństwo. Ojciec był zdenerwowany, a matka roztrzęsiona. Oboje nie spodziewali się, że ktoś zdoła znaleźć to pomieszczenie.
— To już nie ma sensu — zaczął Colin. — Powiedzą nam państwo całą prawdę tutaj albo zapraszamy do nas.
— A to z jakiej racji?
— Z racji podejrzenia zatajania istotnych informacji.
— Przysługuje mi prawo do odmowy składania zeznań! — rzucił wyniośle McDowell, po czym założył ręce na piersi. Był bardzo pewny swego.
— Tak? — zaśmiał się Colin. — A z jakiej racji? Takie prawo mają tylko rodziny podejrzanych, a przecież Rebecca podobno nie jest pańską córką.
Pan McDowell wyraźnie się zmieszał. Nastała chwila ciszy, którą bardzo szybko przerwał Colin.
— Jak to jest, że podobno tak bardzo kochali państwo Andie, a w żaden sposób nie chcecie pomóc w odnalezieniu jej mordercy? Przecież my doskonale wiemy, że Rebecca tu mieszkała, a badania DNA tylko to potwierdzą. W jej pokoju znaleźliśmy zdjęcia dzieci, które znajdowały się też na miejscu zbrodni! Jak długo zamierzacie robić z nas idiotów?! I z siebie przy okazji? To już nie jest śmieszne!
— Gówno mnie obchodzi, co pana śmieszy — odpowiedział ostro mężczyzna.
— To może mnie powinno gówno obchodzić, kto zabił Andie!? — wrzasnął.
Pani McDowell zadrżała na te słowa i opadła bezsilnie na kanapę, a pan McDowell zacisnął pięści ze złości.
Colin nie czuł żalu. Skoro nie chcieli współpracować po dobroci, zamierzał użyć innych metod, by nimi wstrząsnąć.
— Brian, na Boga, powiedzmy im! — wtrąciła się w końcu wykończona kobieta.
— Nie będę o niczym mówić! Rebecca nie żyje, rozumiesz? Nie żyje! — krzyknął pan domu.
— Tego też nam pan nie wmówi — dodała Catherina.
— Rebecca uciekła! — wyrzuciła z siebie matka zmarłej, po czym zaniosła się głośnym i przeraźliwym szlochem.
Choć mąż był wściekły, mocno ją przytulił. Nie pozostał obojętny na cierpienie żony. Potem i w jego oczach pojawiły się łzy.
— Proszę mówić dalej — nie ustępował Colin.
— Pewnego dnia po prostu spakowała się i odeszła. Bez słowa — opowiadała kobieta. — Nie zostawiła nam swojego numeru telefonu, nowego adresu, kartki z wyjaśnieniem, dlaczego zachowała się w ten sposób i co się stało. Nic. Odchodziliśmy od zmysłów, Andie również. Ona bardzo kochała siostrę, mimo że były jak ogień i woda. Nie spędzały razem wiele czasu, ale... jedna dla drugiej zrobiłaby wszystko. — Ponownie zaniosła się płaczem, a jej mąż spuścił głowę. — Najgorsze w tym wszystkim było to, że opuściła dzieci. Oscar i Nadia to jeszcze maluchy, nic z tego nie rozumiały. Bez przerwy pytały, gdzie jest mama, czy wróci i czy już ich nie kocha. Nie wiedzieliśmy, co robić, co mówić, to był koszmar! Wynajęliśmy nawet detektywa, żeby ją znalazł, ale na nic się to zdało.
— I nadal nie wiedzą państwo, gdzie jest córka? — zapytała Catia.
— Nie. Detektyw nic nie znalazł, ona nie zadzwoniła ani na urodziny dzieciaków, ani na gwiazdkę. Wysłała jakieś prezenty, ale bez adresu zwrotnego. Nie powiedzieliśmy maluchom, że dostali to od matki. Będzie lepiej, jeśli o niej zapomną — dodała.
— A gdzie teraz są dzieci?
— Z ojcem. Zabrał je do siebie, do Nowego Jorku. Dobrze im się tam powodzi... Przyjeżdżają do nas czasem na święta.
— W tych paczkach, które przysłała, nie było nic zastanawiającego? Jakiegoś listu, wiadomości? — wtrąciła Catherina.
Teraz to pani McDowell spuściła głowę. Wyglądała, jakby nie chciała odpowiedzieć na to pytanie.
— Jeśli mamy odkryć, co się stało, muszą być państwo z nami szczerzy! — rzucił zirytowany Colin. — Czy my naprawdę musimy wyciągać siłą wszystkie informacje?!
— Dobrze... ma pan rację — dołączył pan McDowell. — Gdy darliśmy opakowania po zabawkach, znaleźliśmy krótką wiadomość. To był charakter pisma Rebekki, jestem tego pewny. Napisała wewnątrz pudełka, na ściance, że jeśli ktoś będzie kiedyś o nią pytał, to mamy milczeć, że ona już nie wróci, bo poszła o krok za daleko. Poprosiła, żebyśmy opiekowali się dziećmi i jej wybaczyli. My... — Głos mu się łamał — ...zawsze darliśmy pudełka. Po pizzy, po jakichś urządzeniach... Zawsze darliśmy pudełka. Ona musiała wiedzieć, że to też podrzemy i że w ten sposób znajdziemy wiadomość. Mnie zawsze denerwowało, jak się papiery walały po mieszkaniu! Zawsze na nią krzyczałem, że pizzę potrafi zamówić, ale pudełka wyrzucić to już nie. A ona mnie zbywała, machała ręką i wzruszała ramionami. Myślałem, że nic do niej nie dociera, a ona zapamiętała, że zawsze darliśmy pudełka…
Śledczy milczeli. Czuli, że atmosfera smutku, nostalgii i wspomnień powoli udzielała się również im. Mieli ochotę jak najszybciej opuścić to pomieszczenie, ale nie padły jeszcze wszystkie pytania, które powinni zadać.
— Jaka była Rebecca, czym się interesowała, co robiła? — kontynuował Colin.
— Dziwna była — podsumował mężczyzna. — Była leniem, a mimo to jej wiedza wykraczała poza normę. Gdy szło o informatykę i komputery, potrafiła zaszyć się w pokoju na całe dnie i tylko czytać. W wieku czternastu lat wygrała stanową olimpiadę informatyczną. Jej najmłodszy przeciwnik miał szesnaście lat, reszta po osiemnaście. Pisali o niej w gazetach. Od tego się w sumie zaczęło. Zaczęła się dobrze uczyć, zdobywała stypendia i wydawała je na nowe sprzęty, jakieś ulepszenia i tak dalej. Ja nie wiem, bo się na tym nie znam. Nigdy nie było nas z żoną stać na takie rarytasy, więc gdy chciała nowy gadżet, musiała sama zarobić. I zarabiała.
— A wie pan, w czym się specjalizowała?
— Nie mam bladego pojęcia. Współpracowała z jakimiś dużymi korporacjami z Los Angeles, Miami, Nowego Jorku, nawet z Japonii, ale nie wiem, co dla nich robiła. Czasem coś do nas mówiła, ale używała takiego słownictwa, że załamywaliśmy z żoną ręce. Nic nie rozumieliśmy. Ani słowa.
— Informatyczny żargon?
— Coś w tym stylu.
— A czy przed ucieczką zachowywała się jakoś dziwnie? Zauważył pan coś niepokojącego?
— Ona cała była niepokojąca. Nie wiem, chyba nie. Żona słyszała czasem, że płakała. A potem śmiała się jak wariatka.
— Dlaczego pan to ukrywał? — zapytał w końcu Colin. — Czemu od razu nie powiedział pan, o co w tym chodzi? I po co ta cała szopka z ukrytym pokojem?
Był zawiedziony, że informacje, które zataili McDowellowie, udało się z nich wydusić dopiero teraz. Sądził, że gdyby wcześniej powiedzieli o dziwnym odejściu córki, to porucznicy szybciej domyśliliby się, że to dziesięciokrotne zabójstwo może mieć jakiś związek z tematem informatyki.
— Po tym, jak Rebecca uciekła bez słowa, nie chciałem jej znać — wyznał mężczyzna. — Powiedziałem żonie, że musimy przerobić jej pokój na gabinet albo oddać do użytku Andie. Żona nie chciała się na to zgodzić. Uważała, że córka jeszcze do nas wróci i że ten pokój zawsze powinien na nią czekać. Poszliśmy na kompromis. Ukryliśmy pokój, żeby nie rzucał mi się w oczy, a równocześnie został bez przeróbek.
— A dlaczego nie powiedzieli państwo o tym wszystkim wcześniej? — ponowił pytanie.
— Bo się baliśmy. To nie jest normalne, że dziecko przesyła wiadomość w kartonie z zabawkami! Potem ginie Andie, policja zaczyna wypytywać o Rebeccę... nie wiedzieliśmy, co robić! Zgłupieliśmy... Poza tym ona od nas uciekła. Nikt jej nie zmuszał, żeby się spakowała i wyszła bez słowa. Ja już sam nie wiem, co na ten temat myśleć. Może po prostu znudziło jej się opiekowanie dziećmi? Może znalazła sobie jakiegoś nowego fagasa, a ta wiadomość to tylko taka zmyłka, żebyśmy dali jej spokój. Ta niepewność doprowadza mnie do szału! — krzyknął. — Do szału, rozumie pan?! Nikomu nie życzę takiego losu! Nikomu nie życzę tylu pytań bez odpowiedzi!


*     *    *
Akcja się rozkręca ;) Jak wrażenia?

Wielkie podziękowania dla
Frixa i Katji!!

8 komentarzy:

  1. Coraz bardziej ciekawie i tajemniczo. Skoro ofiary łączą się w jakiś niezrozumiały sposób z ich utalentowaną informatycznie rodziną to o co tu tak naprawdę chodzi? Poproszę kolejny rozdział. I to szybko. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się opublikować jak najszybciej ;)
      Dziękuję za komentarz! ;*

      Usuń
  2. Oczywiście, że jest cudownie! Opowiadanie idzie w kierunku, który jest dla mnie idealny. Świetnie piszesz, świetnie się czyta, szkoda tylko że nie ma wszystkich rozdziałów :) Lubię czytać zakończone historie, ale jestem cierpliwa.
    Weny, czasu i sprawnego kompa
    Pozdrawiam
    ROLAKA z http://granica-olimpu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobało ;) Dziękuję za przeczytanie i komentarz ;*

      Usuń
  3. Pewnie oferowali sporą kasę za zlecenia, więc oni robili to dla nich. A kiedy pojawiło się jakieś zlecenie, które im nie pasowało, zagrozili im? Albo ich wywieźli albo poszli dobrowolnie(bo np. powiedzieli że ich bliskim coś zrobią czy coś takiego). Może pan McDowell był aż tak zły na córkę, że nie chciał o niej wspominać policji? Ale czy nie powinien sam jej wydać, nawet oskarżyć, skoro był tak zły na nią? Czy jednak nie posunąłby się do czegoś takiego?
    Mówią że jak w związek wpada rutyna to trzeba próbować nowych rzeczy itd. rozpalić uczucie na nowo :P. Może Cooper też powinien spróbować.
    Naprawdę dziwna analiza zachowania Colina. Czy to że jest mrukliwy w pewnym czasie, to oznacza że coś wie na temat zabójstw? Raczej stwierdziłabym, że ma problemy czy coś w tym stylu. No chyba że z zaciekawieniem się przysłuchuje rozmowie, a nic się nie odzywa - to już jest podejrzane.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cooper rzeczywiście dość szybko wyciągnął takie wnioski, ale nic tu nie dzieje się bez przyczyny ;D
      Dziękuję za komentarz! ;*

      Usuń
  4. Jak już mówiłem, albo raczej pisałem, przerwy mi nie przeszkadzają, bo i tak czytuję raz na pół roku. Co do nowych czytelników, to sam o takich nie zabiegam, bo te nowe opowiadania, które zacząłem czytać pół roku temu ciągle nie zostały zaktualizowane, ich autorzy nie odpowiadają na komentarze, tak więc myślę, że czytanie kogoś nowego ma sens dopiero wtedy, gdy po jakimś roku on ciągle będzie obecny. Chociaż to też nie jest reguła, bo znikają nawet ci starzy autorzy, których ja byłem pewny. Tak więc zasady nie ma.

    Ten rozdział już komentowałem na tamtym blogu i on znacznej zmianie nie uległ. Nadal rozumiem rodziców Rebecki, bo też nie przyznawałbym się do dziecka, które porzuciłoby własne dzieci. Być może miała powód, z pewnością go miała, ale rodzice go nie znają, dla nich uciekła, odeszła, porzuciła, więc mają prawo taką osobę znienawidzić, wykreślić z rodziny.
    Rutyna w związku pojawia się zawsze i to w każdym. Można z tym walczyć, nawet powinno się z tym walczyć, ale tak jak na początku chce się spędzać każdą chwilę razem i wydaje się, że przez wieczność można by było być jak syjamskie bliźnięta, tak po kilku czy kilkunastu latach potrzebne są chwile oddechu, rozłąki, dlatego ja np nie wyobrażam sobie z własną żoną mieszkać, pracować, jeszcze mieć wszystkie te same pasje i jeszcze tylko z nią imprezować - miałbym jej wtedy taki przesyt, to wcześniej czy później, to by zagrażało rozwodem. Człowiek musi mieć możliwość się stęsknić za tą drugą połówką, pomartwić o nią, odpocząć od niej, dlatego my, mężczyźni tak bardzo nie lubimy telefonów co pół godziny czy godzinę, gdy wyjdziemy poza dom albo jesteśmy w pracy (a są takie toksyczne idiotki, co najchętniej dzwoniłyby czy pisały co 15 minut i za każdym razem pytały "No co tam?").

    dariusz-tychon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choć jedna osoba, która nie dziwi się rodzicom Rebekki. Z tego, co pamiętam większość raczej nie rozumiała ich zachowania xD
      Bardzo dziękuję za komentarz ;-)

      Usuń

Nie toleruję spamu pod rozdziałami! Bez względu na to czy jesteś autorką opowiadania, ocenialni, szabloniarni... ze spamem idź do spamu!

Obserwatorzy