13 sierpnia 2017

Info na temat cz. II

Cześć, to znowu ja i znowu z postem informacyjnym. Tym razem również kieruję go do moich "starych" albo raczej "stałych" (brzmi ładniej;D) czytelników. A chodzi o cz. II WiZ.

Po przemyśleniu wielu kwestii postanowiłam, że tę częśc tez będę publikować od nowa. Tylko że o ile zmiany w cz. I były dość niewielkie, to zmiany w cz. II będą wielkie. Na pewno zmieni się kolejność niektórych wydarzeń, zmieni się sposób poznania bohaterów i zmieni się główna scena (czyli ta, gdy ci źli atakują miasto). W skrócie można powiedzieć, że zmieni się prawie wszystko. Oprócz niektórych fragmentów, ale i tak ich ułożenie w czasie może być inne, więc ich odbiór przez czytelnika pewnie też się przez to zmieni. Czemu tak będzie? Bo wpadłam na inne (chyba lepsze) pomysły.

Co to oznacza? To, że chciałabym się zwrócić do Was z prośbą o czytanie tej części od początku. W gruncie rzeczy w poprzedniej wersji nie było zbyt wiele rozdziałów z cz. II, więc chyba nie będzie to zbyt duży krokiem wstecz. A wydaje mi się, że zmiany jakie zajdą, będą w niektórych momentach naprawdę kluczowe. Nikogo nie prosiłam, żeby czytał od początku część I, ale proszę, byście część II czytali od pierwszego rozdziału.

Proszę, ale nie zmuszam. 
Jeśli ktoś jest znudzony czekaniem, ma już dość WiZ albo po prostu nie chce mu się znowu wracać do przeszłości, to rozumiem. Pożegnamy się w zgodzie no i tyle ;-)
Jeśli ktoś obawia się, że zacznie czytać, a ja znowu za pół roku wylecę z tekstem, że ZNOWU zaczynam od nowa - niech się nie boi. Po raz kolejny po prostu nie będzie mi się chciało tego zmieniać. Nie mam już takiego parcia na blogowanie, jak kiedyś i motywacji, by po raz pięćdziesiąty czytać to samo. Także staram się tym razem przemyśleć tę historię tak dobrze i dokładnie, by jej już nigdy nie zmieniać (no chyba, że jakieś drobne popraweczki, które nie zmieniają głównych założeń).

I ostatnia informacja: ROZDZIAŁ 1 opublikuję, gdy będę mieć już 7 rozdziałów napisanych do przodu. W sensie 7 części, niekoniecznie rozdziałów, bo mogą być różnie numerowane. Informacje o moich postępach w pisaniu znajdziecie na dole z prawej strony. Gdy pojawi się siedem razy 100%, ruszę z publikacją. ;-)


BESOS! ;****

PS Condawiramurs piszę Ci maila :D



7 lipca 2017

Zmiany jakie zaszły w części I

Doszłam wreszcie do tego momentu! Co prawda został mi do opublikowania jeszcze jeden rozdział, ale zrobię to w weekend ;-)

I zacznę może od wyjaśnień dla osób, które wpadły tu przypadkiem, niedawno albo po prostu nie wiedzą o co chodzi z tymi całymi "zmianami", które zachodzą w opowiadaniu. A chodzi o to, że to, co publikuję na tym blogu to trzecia wersja "Walczę i zwyciężę". Pierwsza wersja już dawno odeszła w zapomnienie, druga była od niej lepsza, ale też niezbyt dobra, a trzecia - aktualna - jest najlepsza z nich wszystkich (chociaż też nieidealna 😆😆). Dwie pierwsze wersje były publikowane na innym blogu, a aktualną publikuję tutaj. 
Jeśli ktoś nie czytał nigdy WiZ albo robił to bardzo dawno temu, to może śmiało kliknąć na prolog i dalsze rozdziały części I, bo ona jest poprawiona, zakończona i nie mam zamiaru nic w niej kombinować ;) 

I teraz pasowałoby wyjaśnić, jakie zmiany zaszły w tej wersji aktualnej w porównaniu z wersją poprzednią. I tutaj mam prośbę do osób, które są w trakcie nadrabiania rozdziałów - NIE CZYTAJCIE TEGO POSTU. Jeśli masz zamiar przeczytać ostatni rozdział cz. I, to też nie czytaj TEGO postu!
Tutaj będzie mnóstwo spoilerów i zepsujecie sobie radość z odkrywania wszystkich tajemnic stopniowo. Ten post jest przeznaczony tylko dla osób, które znały poprzednią wersję, nie zamierzają czytać poprawionej, a chcą wiedzieć, co się pozmieniało.
Jesteś jedną z takich osób? Kliknij w "czytaj więcej".
A resztę pozdrawiam i całuję! ;**

13 czerwca 2017

Wyjaśnienia

Część i czołem! Jest tu ktoś jeszcze? 

Przybywam z krótkimi wyjaśnieniami. Wiem, że od wielu miesięcy nie było postów. Wiem, że są osoby, które na te posty czekają, ale wiem, że są też takie, którym jest to obojętne. Przyznam szczerze, że ta długa przerwa spowodowana jest tym, że trochę traciłam wenę, trochę odeszły mi chęci i... trochę przewartościowałam swoje życie. Kiedyś blog był dla mnie nieodłączną częścią każdego dnia. Przeczytałam setki blogów (nie przesadzam, naprawdę przeczytałam już setki), komentowałam mnóstwo rozdziałów, spędzałam ogrom czasu na pisaniu swoich, a teraz... uważam, że traciłam czas. Nie w każdym przypadku, oczywiście, bo znalazłam bardzo dużo opowiadań, które były/są super i nie uważam, by czas, który im poświęciłam był stracony. Nie sądzę też, bym marnowała czas na pisaniu swoich opowiadań, bo z każdym czegoś się nauczyłam. Ale w wielu innych przypadkach niestety tak było (usunięte blogi, brak kontaktu z autorami, brak odpowiedzi na zadane pytania/zostawione opinie, a ja przecież poświęciłam im czas, prawda?).
Do czego zmierzam? Potrzebowałam czasu, żeby trochę dojrzeć. I do życia, i do bloga. Nie raz obiecywałam, że skoro zaczęłam WiZ to je skończę i nadal mam taki zamiar. Ale nie mam już zamiaru spędzać na tym blogu większości swojego wolnego czasu. 
Jestem teraz blisko zakończenia poprawek I części. Myślałam, że zajmie mi to góra miesiąc, a zajęło pół roku... Przepraszam za to wszystkich tych, którzy przez cały - albo chociaż część - tego czasu czekali na nowości. Chcę Wam powiedzieć, że nadal zamierzam skończyć WiZ, nadal bywam na tym blogu i nadal lubię pisać. Ale będę to robić w swoim tempie. Zachce mi się pisać, poczuję, że mam wenę - napiszę. Nie będę mieć na to ochoty - nie będę się zmuszać. Jeśli przez miesiąc czy dwa nie skomentuję Waszych rozdziałów - wybaczcie. Jestem tu cały czas, ale nie zawsze będę aktywna. I na pewno nie będę aktywna tak jak kiedyś. Dlaczego? Bo moja doba - jak każdego - ma tylko 24 godziny. Przez 10h jestem w pracy, 8h śpię. Zostaje 6. I jest mi naprawdę szkoda wykorzystywać ten czas na bloga. 
Będę czytać Wasze opowiadania w drodze do pracy, komentować w przerwie albo w domu. Swoje rozdziały będę pisać jak złapie mnie wena, chęć albo w weekend. Czasem w tygodniu poświęcę jakąś godzinę-dwie na blogowe sprawy, ale to nie będzie norma. Będę odpisywać na Wasze komentarze, maile, bo chcę mieć z Wami kontakt, ale... nie będę reagować na wszystko i wszystkich ;-) Mam już dość niepewnych blogów, mam dość autorów, którzy po dwóch rozdziałach usuwają blogi i mam dość ludzi, którzy tracą mój czas. I teraz uwaga! wiem, że ja też traciłam Wasz czas. Zdaję sobie sprawę, że publikuję WiZ już trzeci raz od początku i wiem, że możecie mieć o to do mnie żal. Nie umiem się z tego wytłumaczyć, więc nie będę tego robić. Powiem tylko, że moja pisanina i dojrzałość artystyczna dorasta wraz z tą historią, więc za kilka lat pewnie zmienię WiZ po raz kolejny xD I że mimo wszystko przez cały ten czas nadal tu jestem. 

Reasumując: kończę z czytaniem X blogów na dzień. Będę czytać tylko to, co mam w linkach i to, co ewentualnie wynajdę i mi się spodoba. Jeśli mam pisać WiZ dla 2-4 osób, to będę pisać dla 2-4 osób. Od teraz robię to przede wszystkim dla siebie. Będę czytelnicy - to super, bo będę mieć większą motywację. Odejdziecie? Rozumiem. Szkoda, ale rozumiem. Ale mimo to ja nadal będę się bawić w amatorskie pisanie.

I tutaj moja prośba - jeśli ktoś nie chce czytać WiZ, jeśli robił to tylko dla zasady "czytanie za czytanie" niech odejdzie. Niech mi napisze "sorry, odpadam" albo coś w tym stylu i nie traci na mnie czasu. Chcę wiedzieć na ilu osobach nadal mogę polegać ;-) Mam dość nieszczerości i obłudnych komentarzy tylko po to, bym ja wpadła do kogoś (nie wrzucam wszystkich do jednego worka, broń Boże! Wiem, że są osoby które czytają, bo chcą, i nie słodzą nad wyraz, więc nie poczuwajcie się do tego zdania). Jeśli czytasz, bo chcesz i lubisz - daj znać, że jesteś. Chcę mieć tu osoby, które zamierzają czytać WiZ jak książkę - od początku do końca - a nie takich, co przeczytają rozdział, zapomną i nie wrócą. Możesz zacząć czytać w maju, a wrócić w grudniu, nie ma problemu!, ale chcę wiedzieć, że wrócisz. 
Chcę mieć tu stałą, zgraną ekipę. Ludzi, którzy mogą podyskutować na różne tematy, dla których blog jest czymś więcej niż tylko wstawianiem swoich opowiadanek i czekaniem na komentarzyki. Wiecie co? Wyrosłam już z blogowania w stylu gimbazy. Czasem jak patrzę na komentarze na sila-jest-we-mnie albo swoje niektóre posty, to wydaje mi się, że ten blog nie zawsze był taki jak bym chciała. Założyłam zwycieze i tutaj będzie inaczej. Doroślej, dojrzalej. Nie chcę, żeby to był tylko blog. Chcę, żeby to była naprawdę zgrana grupa ludzi, żebyśmy ze sobą rozmawiali i wymieniali się poglądami przy okazji różnych tematów, które będę poruszać w opowiadaniu.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że są osoby, które nie lubią pisać długich komentarzy i ja to doskonale rozumiem! Ja też nie zawsze i nie u każdego piszę coś na miarę litanii. Nie mam nic przeciwko krótkim komentarzom, pod warunkiem, że nie jest to coś w stylu "bla bla bla WPADNIJ DO MNIE" albo "Było świetnie! Ale akcja! WCZORAJ DODAŁAM ROZDZIAŁ".
Nie chcę tu już żadnej dziecinady.  Po prostu. Szkoda mi na to czasu...

I proszę, by osoby NAPRAWDĘ ZAINTERESOWANE moim WiZ i tym blogiem dały o sobie znać. 

Ściskam!


PS Jeśli ktoś ma do mnie jakiś żal, jakieś pretensje, jeśli ktoś się poczuł urażony/oszukany/zdenerwowany moją przerwą albo czymkolwiek innym niech mi to napisze w komentarzu. Ja naprawdę chcę tutaj szczerości. I wierzę, że w tym zwycieżę ;)




16 stycznia 2017

Nominacja < 3

sila-jest-we-mnie został nominowany w konkursie na Blog Roku, ponieważ kiedyś wygrałam w Blogu Września. 
Sprawa jest śmieszna, bo przecież niedawno z tamtego bloga odeszłam, aaale.... skoro sonda już powstała, a autorki nie zauważyły mojego postu z odejściem, to chyba nadal można głosować xD A jeśli zajmę jakieś miejsce, to po poproszę, żeby zmieniły adres na ten albo coś. No nie wiem;D W każdym razie podaję link i umówmy się, że jeśli ktoś chce oddać na mnie głos, to po prostu głosuje na mnie bez rozdzielania czy chodzi o sila-jest-we-mnie czy zwycieze. Innego pomysłu na ten moment nie mam, a bez sensu się wycofywać, skoro sonda już istnieje ;D

Będę wdzięczna za wszystkie głosy! ;)


I przypominam, że figuruję tam jako "sila-jest-we-mnie.blogspot.com" :D

7 stycznia 2017

Co mnie wkurza? (1)

PS Pozwoliłam sobie skopiować Wasze komentarze z sila-... Od tej pory tutaj będę publikować tego typu posty;)


NA WSTĘPIE!


Zaczynamy cykl postów o tym, co mnie irytuje w blogowym świecie ;) Równocześnie chciałabym powiedzieć, że to jest jedynie dodatek i nie zamierzam zmieniać tematyki bloga na dziennikarską (czy jak to tam ująć). Po prostu raz na jakiś czas będę tutaj wyrzucać swoje emocje związane z prowadzeniem bloga, wadami uczestniczenia w tym świecie i zaletami, jakie zauważam. Mam nadzieję, że dzięki temu doprowadzę do jakiejś kulturalnej dyskusji, coś komuś uświadomię, a może dzięki Wam sama zmienię podejście do niektórych spraw? Wszystko może się zdarzyć. Ale przede wszystkim - blog będzie żył, nasz kontakt będzie stale zachowany, a to chyba najważniejsze :-)
To co, zaczynamy?


6 stycznia 2017

WiZ Część I: Rozdział 11(2) - OSTATNI

*

Już po przejechaniu kilku przecznic Catherina zorientowała się, że zapomniała telefonu. Klęła głośno pod nosem i z nerwów zaczęła uderzać dłońmi o kierownicę. Nie chciała wracać do departamentu, by nie tracić czasu. Obawiała się, że Colin może być w niebezpieczeństwie, a wtedy każda sekunda byłaby na wagę złota. Jeśli nie mylił się w swoich wcześniejszych przypuszczeniach i naprawdę ktoś go śledził, to musiał wiedzieć, że porucznik jest teraz sam na opuszczonym osiedlu. Catia nie mogła zwlekać i ryzykować, że nie zdąży na czas. Trudno, telefon musiał na nią poczekać.
Na osiedle przyjechała po pół godzinie i już od pierwszego wejrzenia wiedziała, że coś jest nie w porządku. Nigdzie nie zauważyła ani samochodu Colina, ani radiowozu, którym również mógł przyjechać. Żadnym innym środkiem komunikacji nie zdołałby się tu dostać. Na Forest Hill nie jeździło ani metro, ani autobusy. Jeśli Bonnet tu był, musiał zaparkować samochód gdzieś między drzewami albo z dala od osiedla. Tylko po co?
Minęła domy, w których miesiąc temu rozegrała się tragedia, skręciła autem w boczną dróżkę i dopiero tam z niego wysiadła. Nie chciała, by policyjny radiowóz rzucał się w oczy, choć nie wiedziała nawet, czy ktokolwiek tutaj był. Ubrała kamizelkę kuloodporną, odbezpieczyła broń i zaczęła przesuwać się ostrożnie po lesie. Nie weszła jednak zbyt głęboko, by widzieć dokładnie, co dzieje się na ulicy.
Trwało to kilka minut, w trakcie których nie słyszała nic oprócz szumu liści i śpiewu ptaków. Wtedy zaczęła się zastanawiać, na jakiej podstawie stwierdziła, że Bonnet cały poranek spędził na Forest Hill. To, że wcześniej podobno tu był, wcale nie oznaczało, że został aż do teraz. Mógł utknąć w korku i przez to nie dojechać na komendę albo znajdować się w każdej innej części miasta. Catia pomyślała, że o wiele za szybko wywnioskowała, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. Goniła po lesie z kamizelką kuloodporną i bronią, a wyglądało na to, że była tutaj kompletnie sama. Pobieżnie sprawdziła teren, uważnie nasłuchując, czy na pewno nikogo tu nie ma, po czym zaklęła pod nosem i postanowiła wracać do miasta, żeby poszukać Colina chociażby u niego w domu.
Skierowała się do radiowozu i właśnie wtedy usłyszała dźwięk nadjeżdżającego auta.


*

Poranny trening dał Jacobowi do myślenia. Od samego rana nie umiał skupić się na niczym innym niż wspominaniu poprzedniego wieczoru i słów Catheriny. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że prośba o wyjazd była z jej strony błaganiem o pomoc. Nie rozumiał, czemu musiała odejść z Silent Glade natychmiast i co skłoniło ją do podjęcia takiej decyzji, ale czuł, że ma to ścisły związek z jej pracą i ostatnimi nadgodzinami. Był prawie pewny, że ten wyjazd to zwykła ucieczka, tylko nie wiedział jeszcze przed czym. Ostatni puzzel, który idealnie wpasował mu się w tę układankę, dotyczył zachowania kobiety. Zazwyczaj panująca nad emocjami Catia płakała wczoraj tak długo i żałośnie, że Jacob nie potrafił uwierzyć, że nic złego nie działo się w jej życiu. Myślał nad tym cały ranek i postanowił, że weźmie urlop, tak jak go prosiła, a potem za wszelką cenę dowie się prawdy.
Gdy tylko minęła godzina ósma i szef teatru pojawił się w swoim gabinecie, Smith poszedł do niego i poprosił o chwilę rozmowy. Załatwienie kilku dni wolnego nie przyszło mu łatwo, jednak ostatecznie osiągnął swój cel. Zaraz potem wsiadł do samochodu i z piskiem opon ruszył w kierunku Departamentu Policji. Został do niego wpuszczony jako gość i zaprowadzony do gabinetu narzeczonej przez funkcjonariusza. Okazało się, że drzwi są zamknięte.
W takiej sytuacji z pewnością odprowadzono by go wyjścia i zalecono, by przyszedł później, gdyby nie interwencja Jamesa Coopera. Mężczyzna przechodził właśnie korytarzem i zauważył ruch przed gabinetem CC. Nie omieszkał przyjrzeć się tej sprawie z bliska.
— Coś się stało? — zapytał.
— Szukam narzeczonej. Catherina Morgan. Widział ją pan może?
— Ach tak — odparł z uśmiechem Cooper. — Była tu przez chwilę, po czym szybko wyszła.
Jacob nie krył zdziwienia tymi słowami.
— A wie pan dokąd?
— Oj nie, nie zwierzała mi się. Powiedziała tylko, że musi coś załatwić.
— A mówiła coś o urlopie?
— Urlopie? — zdziwił się James. — Nie, nic nie wspominała. A nie może pan do niej zadzwonić?
— Ma wyłączony telefon…
— Oj… — westchnął kapitan. — W takim razie radzę panu wrócić do domu. Jeśli z niego wyszła, to prędzej czy później na pewno wróci. — Silił się na żartobliwy ton. — A teraz przepraszam, muszę wracać do pracy.
— Oczywiście. Bardzo panu dziękuję za informacje!
James podał Jacobowi dłoń, którą tancerz z uśmiechem uścisnął. Potem został skierowany przez policjanta do opuszczenia departamentu.
Idąc długim korytarzem, wypełnionym spieszącymi się funkcjonariuszami, zupełnie nie zauważył, że pewien mężczyzna z uwagą mu się przyglądał. Jacob minął go, wyszedł z budynku, po czym skierował się na parking i wsiadł do samochodu. Wtedy też usłyszał dźwięk swojego telefonu i poczuł, jak wielki ciężar spada mu z serca. Miał nadzieję, że to narzeczona postanowiła z nim wreszcie porozmawiać, ale był w błędzie. Spokój minął, gdy zobaczył na wyświetlaczu telefonu napis numer nieznany.
— Jesteś obserwowany, a ja nie mam dużo czasu, więc słuchaj uważnie. — Usłyszał. — Catherina jest w niebezpieczeństwie i nie mogę wykluczyć, że w tym momencie już nie żyje.
Jacob o mało co nie zsunął się bezwładnie z fotela.
— Masz dwa wyjścia i decyzję musisz podjąć teraz. Albo radzisz sobie sam i robisz, co chcesz, albo zaczynasz z nami współpracować i kompletnie zmieniasz swoje życie.
— Ale ja nic nie rozumiem, o co tutaj chodzi?
— O to chodzi, że Catherina zadarła z niewłaściwymi ludźmi i ktoś, kto polował na nią, teraz będzie chciał, tak dla zasady, wyeliminować również ciebie. Możemy ci pomóc, ale współpraca z nami oznacza dwieście procent zaangażowania w Organizację i zniknięcie dla świata. Jeśli jesteś na to gotowy, zapraszam.
— A co z Catią? Gdzie ona jest?!
— Staramy się pomóc, ale na ten moment jeszcze nic nie wiemy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to może zdołacie się spotkać już u nas.
Jacob zupełnie nie rozumiał, kim są ci Oni, co to za Organizacja i co Catherina może mieć z nimi wspólnego, a mimo to bardzo szybko podjął decyzję o współpracy. Zależało mu tylko na tym, by jak najszybciej zobaczyć narzeczoną. O całej reszcie zamierzał myśleć później.
— Dobra, zgadzam się, co mam robić?
— Jesteś pewny? To decyzja na całe życie.
— Jestem pewny! Chcę wiedzieć, co z Catheriną! Mów mi, do cholery, co mam robić!
— Dobra, słuchaj. Za żadne skarby nie wracaj teraz do mieszkania, bo Oni albo już tam są, albo zaraz będą. Musisz uciekać. Wysiądź z samochodu, wejdź w tłum ludzi, a potem do metra. Nie stój przy drzwiach, tylko wejdź do środka. Wysiądź na stacji 59 Street, pójdź na parking przed galerię handlową i wsiądź do takiego złotego Forda Transita z przyciemnianymi szybami z tyłu. Nie rozglądaj się, nie odwracaj, nie biegnij. Sprawiaj wrażenie pewnego tego, co robisz. Wejdź na tylne siedzenie auta, a potem nasz człowiek już cię dalej pokieruje.
— To nie jest żadna pułapka?
— To jest dla ciebie wybawienie, człowieku, i radzę ci z niego skorzystać.
Potem w głośniku słychać już było tylko pikanie. Jacob drżącymi rękami schował telefon do kieszeni, wysiadł z samochodu, po czym zgodnie z poleceniem skierował się na najbliższą stację metra. Był pewny, że pakuje się w kłopoty, a mimo to ani razu nie obejrzał się za siebie.

*

Gdy Catherina wyjrzała zza drzew, poczuła, że rozumie jeszcze mniej niż do tej pory. Od razu poznała Dodge'a Colina, a potem zobaczyła również Bonneta. Szybko wyszła zza krzaków i skierowała się w jego stronę. Mężczyzna stał na środku ulicy z bronią w ręku i rozglądał się na boki.
— Colin! — krzyknęła do niego i dopiero wtedy porucznik spojrzał w jej kierunku.
Nie krył zaskoczenia, ale też ulgi.
— Catia! — krzyknął, po czym dobiegł do kobiety i zaczął dokładnie oglądać ją z góry na dół. — Nic ci nie jest?
— Nie, a czemu coś miałoby mi być?
— Jak to czemu? Poza tym czy ty do reszty oszalałaś?!
— Ja?! To chyba ty oszalałeś! Co ci strzeliło do głowy, żeby jechać na Forest Hill z samego rana?!
— Że co? — zaśmiał się. — O czym ty mówisz?
— Jak to o czym?! Cooper powiedział, że wpadłeś jak przeciąg do jego gabinetu, wypytywałeś o Muñeza, a potem powiedziałeś, że jedziesz na Forest Hill i ślad po tobie zaginął! Możesz mi to, kurwa, wyjaśnić?!
Oparła ręce na biodrach i spojrzała na niego wyczekująco.
— Że co? — rzucił z niedowierzaniem, a wyraz jego twarzy zaczął zmieniać się w coraz bardziej niespokojny.
Potem przytknął dłoń do ust i obrócił się kilka razy wokół własnej osi. Nagle wszystko zaczęło składać mu się w jedną całość.
— Ten skurwiel nas wystawił… — powiedział, trzęsąc się ze złości. — Ten pierdolony gnój zrobił to celowo!
— O czym ty mówisz? — Nie rozumiała Catherina.
— O tym, że zadzwonił do mnie dwadzieścia minut temu przerażony i powiedział, że przybiegłaś do jego gabinetu, cała roztrzęsiona, poinformowałaś, że coś odkryłaś i że jedziesz na Forest Hill. Podobno prosiłaś, żeby mi o tym nie mówił, bo nie chcesz mnie wpakować w problemy, ale on, jako troskliwy kolega, od razu zadzwonił do mnie, bo się o ciebie martwił. Pierdolony gnój, wiedział, jak mnie podejść! Załatwił nas jak dzieci!
Teraz również Catia nie potrafiła ukryć zdenerwowania. Zrozumiała, że kapitan celowo zagrał na ich uczuciach i sprawił, by w podobnym czasie pojawili się na Forest Hill. Wykorzystał ich przyjaźń, oddanie i fakt, że jedno za drugim wskoczyłoby w ogień. Domyśliła się również, że jej telefon wcale nie został w gabinecie Coopera przez przypadek. Mężczyzna specjalnie zagadywał ją i odwracał uwagę, by zapomniała o nim, a w efekcie nie mogła zadzwonić do Bonneta i przedwcześnie odkryć pułapki. Catia była zdruzgotana, bo nigdy nie pomyślałaby, że ten z pozoru niegroźny, przyjacielski Glaca może okazać się facetem, który z premedytacją wprowadzi ich w ślepą uliczkę.
— Nie ma czasu, musimy stąd spieprzać — rzucił Colin, po czym złapał Catię za rękę i oboje zaczęli biec kierunku Dodge’a.
Od samochodu dzieliło ich zaledwie kilka jardów, a mimo to nie zdążyli do niego dobiec. Gdy byli mniej więcej w połowie drogi, do ich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk ośmiocylindrowego silnika. Colin nie musiał się odwracać, by wiedzieć, co to za auto. Pojemność 6,2 litra, moc 580 koni mechanicznych, cztery końcówki układu wydechowego, zespolone lampy tylne, pięć gwiazdek z zakresu bezpieczeństwa — diabeł wśród aut amerykańskiej motoryzacji, potwór na czterech kołach — Chevrolet Camaro. Zbliżał się do śledczych z taką prędkością, że nie byli w stanie wsiąść do Dodge'a i odjechać. Zdołali jedynie schować się za nim i dzięki temu uniknąć pierwszej kuli, która została wystrzelona w ich stronę. Utknęła w nadkolu Chargera, a śledczy nie mieli już żadnych wątpliwości, po co zostali tu sprowadzeni i o co toczy się gra.
Kierowca Camaro z piskiem opon stanął po przeciwnej stronie drogi, po czym wraz z dwójką innych mężczyzn wysiadł z samochodu i udał się w kierunku auta, za którym kryli się śledczy. CC nie ociągali się z reakcją. Spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami. Nie potrzebowali słów, by rozumieć, co muszą zrobić. Pewnie powstali z pozycji siedzącej i, starając się zachować spokój, oddali po dwa strzały w kierunku bandytów. Jedyne, co mogli teraz zrobić, to z całych sił starać się przeżyć.
Dodge z każdą chwilą przyjmował na siebie coraz więcej pocisków, a na ziemi leżało już kilka pustych magazynków. Wydawało się, jakby przestępcy mieli niekończący się zapas amunicji, natomiast ilość kul posiadanych przez śledczych z każdą chwilą drastycznie się zmniejszała. Mieli wrażenie, że oprawcy w ogóle się ich nie obawiają. Zamiast siedzieć w samochodzie i uważać na latające pociski, stali na środku ulicy i z wielką pewnością siebie ładowali w Chargera kolejne.
Colin był przekonany, że właśnie bezpowrotnie tracił swoje ukochane auto. Miał tylko nadzieję, że nie straci przy tym życia.
W końcu postanowił, że najwyższy czas zacząć naprawdę działać. Wiedział, że to on musi podjąć decyzję, co robić, bo lepiej niż Catherina potrafił panować nad emocjami. Wskazał kobiecie, by starała się niepostrzeżenie odsunąć od auta i ukryć za pobliskim domem. Gdy kolejna seria naboi uderzyła w maskę samochodu, powodując, że uniósł się z niego ciemny dym, Bonnet natychmiast rozkazał partnerce biec. Ogromny huk i wysoka ściana ognia na chwilę przyciągnęły uwagę przestępców, dzięki czemu nie zauważyli uciekających poruczników. Trzaskanie iskier i kolejny wybuch zmroziły krew Catherinie, ale nie przestała biec. Adrenalina dodawała jej sił, dzięki czemu bardzo szybko znalazła się przy ścianie budynku. Przylgnęła do niej, starając się unormować oddech, a Colin odważnie wychylił się, by ocenić ich położenie.
On zachowywał pozorny spokój, ona była coraz bardziej przerażona.
— To się nie uda, Colin! My tu zginiemy, rozumiesz? Zginiemy tu, kurwa!
— Opanuj się! — rozkazał, po czym mocno złapał ją za ramiona i wymusił spojrzenie prosto w oczy. — Wyjdziemy z tego! Nie pozwolę ci umrzeć. Przysięgam, kurwa, na wszystko, że nie pozwolę ci umrzeć! A teraz weź się w garść!
Uwierzyła i w tym momencie dziękowała Bogu, że nie jest tu sama. Choć była doświadczoną policjantką, w takich sytuacjach często ogarniała ją panika. Chciała walczyć, ale nie potrafiła realnie ocenić zagrożenia. Strach pętał jej ciało, blokował myślenie i wtedy to Colin ratował ją z opresji. Brał na siebie odpowiedzialność, przejmował kontrolę, a Catherina po prostu wykonywała jego polecenia. Był nie tylko partnerem, ale i dowódcą.
— Idą tu — szepnęła, słysząc zbliżające się głosy.
— Wiesz, co robić — stwierdził.
Policzył do dwóch, zacisnął zęby, po czym pewnie wychylił się zza budynku i spojrzał na jednego z mężczyzn. Obrał go za cel, strzelił i momentalnie powrócił do poprzedniej pozycji. Choć cały manewr zajął mu zaledwie kilka sekund, cudem zdążył uciec przed kontratakiem. Seria strzałów zatrzymała się na ścianach budynku, a do Colina dotarł jedynie kurz sypiącego się tynku. Gdy porucznik ponownie się wychylił, zobaczył, że jego poprzedni cel leżał nieruchomo na ziemi.
Dwa na dwa.
Catia, podobnie jak Colin, starała się wyłączyć uczucia i wymierzyła w drugiego z mężczyzn, jednak ten poruszył się i trafiła jedynie w ramię. Zaklęła pod nosem i ponowiła próbę. Spudłowała. Potem na dłuższą chwilę straciła możliwość ataku. Przestępcy bombardowali mury seriami strzałów, na które CC nie chcieli się nadziać. Wobec tego Catherina kiwnęła partnerowi, że pobiegnie z drugiej strony, by zmylić wroga atakiem z innego miejsca.
Nie wiedziała nawet, kiedy i skąd pojawił się przed nią jeden z Japończyków. Instynktownie nacisnęła na spust i choć mężczyzna miał na sobie kamizelkę kuloodporną, siła uderzenia zwaliła go z nóg. Morgan oddała kolejny strzał, ale ku jej rozpaczy magazynek był już pusty. Z trudem nie poddała się panice i doskoczyła do podnoszącego się wroga. Mocnym kopnięciem w twarz znowu powaliła go na ziemię, po czym sięgnęła po broń, którą upuścił podczas upadku.
Nie zamierzał jej na to pozwolić. Złapał kobietę za nogawkę spodni i mocnym ruchem przeciągnął na siebie.
Choć nie zdążyła chwycić pistoletu, i tak miała pozycję dominującą. Okładała leżącego Azjatę pięściami po głowie, celując w takie miejsca, by jak najszybciej go zamroczyć. Zdołała zadać kilka mocnych uderzeń, a mimo to już po chwili to ona znalazła się na dole. Patrzyła w skośne oczy swojego oprawcy, zastanawiając się, jak wiele ciosów będzie w stanie wytrzymać. Analizowała w głowie setki obejrzanych walk MMA, chcąc znaleźć sposób na zmianę swojej pozycji na bardziej korzystną. Wyrywała się, usiłowała zepchnąć z siebie mężczyznę i chronić głowę, ale nie była w stanie. Blokował każdy jej ruch, trzymał kurczowo za nadgarstki i nie pozwalał się uwolnić. A potem zadał pewny, szybki cios w twarz. Poczuła niewyobrażalny ból i zgrzyt kości policzkowych. Oczy zaszły jej łzami i przez moment miała wrażenie, że odpływa. Była pewna, że już się nie uwolni, jednak nim Azjata zdołał zaatakować ponownie, został unieszkodliwiony poprzez mocne uderzenie uchwytem broni w tył głowy.
— Nic ci nie jest? — zapytał Colin, podnosząc zamroczoną Catherinę z ziemi.
Minęło kilka sekund, nim zaczęła kojarzyć, co się z nią dzieje.
— Nie żyje? — zapytała, patrząc na leżącego przeciwnika.
Z jego głowy leciała strużka krwi, a ciało nie poruszało się.
— Raczej nie. Rozpieprzyłem mu pół czaszki.
Catia nie czuła z tego powodu ani krzty żalu. Tylko ulgę.
— A ten trzeci?
— Spieprzył. Musimy się dobrze rozejrzeć, bo gdzieś tu musi być.
Mimo iż ich sytuacja nie wyglądała źle, Morgan nie przestawała się bać. Wydarzenie sprzed kilku chwil uświadomiło jej, że ci ludzie naprawdę pragnęli i pragną ich śmierci; że są zdolni do wszystkiego i nie mają zahamowań. Do tej pory zagrożenie wynikające ze sprawy Forest Hill było tylko wytworem wyobraźni podszytym słowami nieznajomego człowieka i własnymi lękami, a teraz stało się realną prawdą.
Mimo wszystko starała się jakoś uspokoić i wyciszyć. W grze nadal pozostał jeden przeciwnik, który mimo mniejszości liczebnej miał realną szansę na wygraną. Podniosła z ziemi pistolet maszynowy, po czym ostrożnie wyjrzała zza muru. Było czysto, żadnych ludzi. Colin, który patrolował drugą stronę budynku, również nie dostrzegł zagrożenia. I to ich zaniepokoiło, bo skoro Camaro nie odjechało z osiedla, to trzeci Azjata nadal przebywał na tym terenie.
Bardzo uważnie rozglądali się dookoła siebie, reagując na każdy ruch i każdy świst. Nie było to proste, skoro otaczał ich gęsty las i łono przyrody. Gałęzie pękały pod naciskiem małych zwierząt, wiatr poruszał liśćmi, a ptaki trzepotały skrzydłami. To wszystko wprowadzało poruczników w błąd, kierując ich uwagę na miejsca, w których nie czyhało niebezpieczeństwo.
I to właśnie jedna z takich trzaskających gałązek była przyczyną braku ostrożności CC. Oboje, jak na zawołanie, skierowali spojrzenia przed siebie, nie zauważając, że ostatni żywy przeciwnik mierzy do Catheriny z innego miejsca. Colin w ostatniej chwili odwrócił głowę i zorientował się w sytuacji. Na reakcję miał zaledwie ułamki sekundy, więc zrobił to, co podpowiedziało mu serce — rzucił się w tor lotu pocisku. Zdążył jeszcze oddać szybki, nieprecyzyjny strzał, który nie dosięgnął napastnika.
Dopiero wtedy Catherina dostrzegła, co dzieje się koło niej. Strzeliła kilkanaście razy do Azjaty, po czym rzuciła byle gdzie broń i dobiegła do Colina. Leżał na ziemi.
W pierwszej chwili zupełnie nie wiedziała, jak zareagować. Patrzyła, jak mężczyzna usilnie starał się podnieść do pozycji siedzącej, ale każdy ruch tylko powiększał grymas bólu na jego twarzy. Potem przeniosła wzrok na brzuch i poczuła, że robi jej się słabo.
Krwawił.
Runęła na kolana, po czym — nie mając gaz ani bandaży — pośpiesznie ściągnęła z siebie kamizelkę kuloodporną, a potem koszulkę. Przyłożyła materiał do rany przyjaciela i zaczęła szukać telefonu w jego kieszeni. Podczas rozmowy z dyspozytorką cały czas uciskała postrzelone miejsce i obserwowała zachowanie Colina. Po wezwaniu pomocy rzuciła telefon na ziemię i zaczęła robić wszystko, co w jej mocy, by utrzymać przyjaciela w stanie świadomości aż do przyjazdu karetki.
— Czyś ty zwariował?! — krzyknęła na Bonneta. — Nie masz kamizelki, a wyrywasz się przed szereg?!
— Miałem czekać, aż cię trafi? — zapytał i zakaszlał.
— Ale ja miałam kamizelkę! Nic by mi się nie stało!
— Mógł trafić cię w głowę.
— Colin, kurwa mać…
Nie wiedziała, co robić. Widziała, że stawał się coraz bledszy, jego wzrok coraz bardziej rozbiegany. Choć starała się tamować krwawienie, jej koszulko-gaza była już przesiąknięta krwią.
Gdy zobaczyła, że przymknął oczy, zaczęła coraz bardziej panikować.
— Ej, nie usypiaj! — prosiła, klepiąc go mocno po policzku. — Rozmawiaj ze mną, słyszysz? Słyszysz, Colin? Ej, facet, gadaj do mnie!
— Yhm — mruknął tylko.
— Opowiedz mi coś! Opowiedz mi o Dodge'u. Uda się go naprawić? Albo nie opowiedz o tej dziewczynie, z którą wczoraj byłeś!
— Jest ładna — powiedział, powracając na chwilę do świadomości. Oparł głowę o ścianę budynku i starał się spojrzeć na Catherinę. — Byłem wczoraj pijany, ale pamiętam, co mówiłem — zmienił temat. To, że cię kocham, to prawda. Ale nie chcę, żebyś się tym przejmowała… Byłem szczęśliwy, mogąc przebywać w twoim towarzystwie. I mam nadzieję, że nie masz do mnie żalu…
— Żalu? — zapytała, nie potrafiąc hamować łez. — Jakiego żalu? Colin! Jesteś najwspanialszym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć! Od razu za mną przyjechałeś, gdy ten skurwysyn do ciebie zadzwonił, uratowałeś mi życie! Jak ja mogę mieć do ciebie jakikolwiek żal?!
— Ty też za mną przyjechałaś…
— Jesteśmy rodziną. Zawsze byliśmy i nic tego nie zmieni.
— Nawet to, że cię kocham?
Catherina spuściła na moment głowę, bo nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wczorajsze wyznanie Colina nadal było dla niej szokiem, ale nie zamierzała tego teraz roztrząsać. Myślała tylko o tym, w jaki sposób mogłaby mu pomóc i lepiej zatamować krwotok, a rozmowę o uczuciach postanowiła odłożyć na inny termin.
Wtedy wpadła na pomysł, który tchnął w nią nową nadzieję.
— Ale ja jestem głupia! — zaśmiała się. Przecież przyjechałam radiowozem, a tam jest apteczka! Posłuchaj, zaraz do ciebie wrócę, OK?
Nie odpowiedział. Ruszał bezwiednie głową w jedną i drugą stronę, powoli tracąc kontakt z rzeczywistością. Catherina znowu poklepała go po policzkach.
— Błagam cię, Colin! Nie zamykaj oczu! Nie trać przytomności, to mi zajmie dosłownie minutę! Facet, kurwa, bądź silny!
Wiedziała, że w takich sytuacjach nie powinna zostawiać poszkodowanego samego, ale apteczka była jej niezbędna. Pędem ruszyła w kierunku samochodu, który zaparkowała kilkanaście jardów dalej, po czym zaczęła przegrzebywać jego zawartość. Wzięła torbę z zestawem ratowniczym i bardzo szybko wróciła do przyjaciela. Walczył, by nie zamykać oczu, choć widać było, że robi to z ogromnym trudem. Catia była z niego dumna.
— Mam! — wykrzyknęła radośnie. — Teraz będzie już z górki! Słyszysz, Colin?! Będzie dobrze! Patrz na mnie!
Drżącymi rękami wyjęła z torby opatrunki i bandaże. Odsunęła od rany zakrwawioną koszulkę i przycisnęła czystą gazę. Potem obwiązała brzuch Colina bandażem, by ustabilizować opatrunek. Na koniec otuliła przyjaciela folią termiczną, chcąc ochronić go przed utratą ciepła. Nie wiedziała, co więcej mogłaby w tej sytuacji zrobić, więc z niecierpliwością oczekiwała na przyjazd karetki.
— Ja już chyba nie dam rady... — wyszeptał nagle Bonnet, po czym przymknął na moment oczy.
Catherina nie mogła znieść swojej bezsilności. Czuła, że ogarnia ją czarna rozpacz, cierpienie, jakiego jeszcze nigdy nie przeżyła. Na Boga, przecież to był Colin, jej Colin, i walczył o życie!
— Błagam cię, otwórz oczy. Bonnet, kurwa, otwórz oczy!
— Nie przejmuj się, Catii, najwidoczniej tak musiało być. Poradzisz sobie beze mnie.
— Colin, cholera, co ty w ogóle gadasz! — uniosła głos. — Jakie bez ciebie? Musisz dać radę, rozumiesz? Wytrzymaj! Zaraz przyjedzie karetka, uratują cię! Bądź silny!
— Ty bądź silna — poprosił. — Co by się nie stało, bądź silna. Przetrwaj za wszelką cenę...
— Colin, do cholery, nawet nie próbuj się teraz ze mną żegnać, słyszysz?!
Zakaszlał, wrzasnął z bólu, po czym mocno zacisnął zęby. Catherina bezsilnie patrzyła na tę nierówną walkę, wiedząc, że nie może nic zrobić. Tak strasznie chciała wziąć choć część tego cierpienia na siebie. Ciągle miała świadomość, że gdyby nie ten zdecydowany ruch, to ona leżałaby teraz na ziemi i prowadziła brutalny pościg z czasem.
Bez przerwy nerwowo spoglądała na ulicę, oczekując przyjazdu karetki. Była świadoma, że Colin nie wytrzyma długo i że z każdą chwilą oddycha coraz ciężej. Starał się z całych sił, by nie usnąć, a mimo to kilkukrotnie o mały włos nie stracił przytomności.
Nagle do uszu Catheriny dotarł dźwięk silnika. Była przekonana, że wreszcie doczekali się przyjazdu pogotowia. To tchnęło w nią nową nadzieję i wręcz szaleńczą euforię. Wychyliła głowę zza drzewa i... zamarła. W jednej chwili z radości przeszła w stan paniki, furii. Z samochodu, który nadjechał, nie wyszli pielęgniarze, a dwóch uzbrojonych po zęby mężczyzn. Mówili głośno w niezrozumiałym dla kobiety języku i nie było wątpliwości, że są to ludzie należący do tej samej grupy, co zabici bandyci.
— Nie... — szepnęła zrozpaczona, po czym mocno przycisnęła dłoń do ust.
Ogarnął ją szał. Wiedziała, że sama z nimi nie wygra. Jedyna osoba, która mogłaby w tym pomóc, właśnie traciła przytomność.
To był jej koniec. Zrozumiała, że nigdy nie wróci do Jacoba, nie przytuli go i nie powie, jak bardzo go kocha. Nigdy nie usłyszy też śmiechu Colina i jego świńskich dowcipów.
— Uciekaj... — szepnął ostatkiem sił. — Uciekaj!
— Nie zostawię cię!
Łzy zamazywały obraz przed jej oczami. Tak bardzo się bała, tak bardzo chciała to wszystko przerwać!
— Zrobiłem to, byś ty mogła żyć. Nie zmarnuj tego. Uciekaj, do cholery!
I zamknął oczy.
— Nie... — szeptała, mocno uderzając go w policzki. — Nie rób mi tego! Nie teraz... Błagam! Colin!
Schyliła się nad ciałem przyjaciela, zapominając na chwilę o całym świecie. Lała w niego łzy, ściskała mocno za bluzkę, nie dopuszczając do siebie myśli, że właśnie go straciła. Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy usłyszała głosy zbliżających się mężczyzn.
Chęć przetrwania zmusiła ją do wstania z ziemi. W pośpiechu chwyciła karabin i skierowała się do pobliskiego lasu. Biegła ile sił w nogach, cały czas zerkając za siebie. Nie wiedziała, co robi, dokąd biegnie, gdzie dotrze, jednak w tamtym momencie chciała ich po prostu zgubić. Potykała się o wystające patyki i nierówności podłoża, raniła skórę o ostre gałęzie i kolce leśnych roślin, jednak to jej nie zatrzymywało. Słyszała za sobą nieznane głosy, wiedziała, że nie jest tu sama, jednak cały czas naiwnie wierzyła, że uda jej się uciec. Strach i adrenalina zmuszały ją do większej szybkości i zwinności przy pokonywaniu przeszkód. Wciąż miała przed oczami obraz umierającego Colina i uśmiechniętego Jacoba wyznającego miłość każdego dnia. Czuła, że musi przeżyć właśnie dla nich. Powiedzieć światu o bohaterstwie Bonneta i wrócić do mężczyzny, którego kochała. Te cele dodawały jej motywacji do walki. I choć ogromnie się bała, chciała zawalczyć.
Stanęła za szerokim drzewem, odwróciła się i wpakowała serię kul w goniących ją oprawców. Najwidoczniej nie spodziewali się ataku, bo jeden z nich padł na ziemię. Teraz musiała pozbyć się tylko jednego przeciwnika. Znalazła doskonałe miejsce do oddania strzału i choć cel sprawnie manewrował między drzewami, czuła, że uda jej się go trafić. Wymierzyła, wstrzymała oddech, nacisnęła na spust i... zamarła. Jej magazynek ponownie okazał się pusty. Nie czekając ani chwili, rzuciła się pędem przed siebie. Znowu nie wiedziała, gdzie biegnie, po co i czy ucieczka ma jakikolwiek sens, ale w tym momencie nie mogła zrobić nic więcej.
Wiedziała, że bandyta jest coraz bliżej. Kule, które do tej pory ją omijały, teraz stawały się coraz celniejsze. W końcu poczuła nagły dreszcz, który zaczął stopniowo rozchodzić się po całym jej ciele. Straciła władzę w nogach i upadła na ziemię.
Była jak w amoku. Nie wiedziała, co się dzieje, nie potrafiła wstać, a każdy — nawet najmniejszy — ruch sprawiał, że miała wrażenie, jakby coś rozrywało ją od środka. Chciała się jeszcze jakoś bronić, wyciągała ręce przed siebie, by zaprzeć się o pień, oddalić choć o pół jarda od nadbiegającego mężczyzny, ale bez skutku. Słyszała w głowie głośny odgłos swojego bijącego serca, słyszała zdania wypowiadane przez różne osoby, ale nie potrafiła ich rozpoznać. Ktoś zwracał się do niej córeczko, ktoś inny kochanie, gdzieś w oddali roznosił się echem śmiech Colina, ale Catherina nie potrafiła pozbierać tych myśli i ułożyć ich w jakąś logiczną całość. Czuła, jakby dryfowała gdzieś między świadomością i snem.
Nie widziała twarzy swojego oprawcy, nie wiedziała, że schylił się nad nią i cynicznie uśmiechnął. Nie słyszała odgłosu odpinanego paska od spodni i obietnicy, że teraz będzie fajnie.
Nie czuła dotyku jego dłoni ani nieświeżego oddechu, gdy zbliżył do niej usta.
Nie była także w stanie dostrzec, jak zaraz za nim pojawił się inny mężczyzna. O wiele bardziej postawny, zarośnięty i z pewnością niepochodzący z Azji.
Nie słyszała krzyku oprawcy, gdy brodacz bardzo powoli i z niezwykłą precyzją podciął mu gardło, a zakrwawione zwłoki odrzucił na bok niczym starą lalkę.
Nie mogła też zaoponować, gdy chwycił jej bezwładne ciało na ręce i zaniósł w głąb lasu.



KONIEC CZĘŚCI I


Tym przemiłym gifem, Colin się z Wami żegna xD
Uf, wreszcie! Minęło prawie 6 miesięcy nim skończyłam te przeklęte 11 rozdziałów, ale wiecie co? Wreszcie mi się podoba. Wiem, że jeszcze dużo rzeczy mogłabym tu pewnie zmienić, wiem, że nie jest idealnie i na 100% znajdzie się ktoś, kto coś mi wytknie, ale mimo to jestem z siebie zadowolona.

A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na Wasze opinie. Piszcie szczerze, co sądzicie i czy takim zakończeniem rozgrzałam Wasz apetyt na pierwszy rozdział II części.

Ściskam!!

Dzięki Frix!

WiZ Część I: Rozdział 11(1)

11


Gdy tylko Catherina weszła do mieszkania, Jacob od razu pojawił się na korytarzu. Oparł się o futrynę drzwi i przez moment patrzył, jak Morgan powoli ściągała kurtkę, a potem buty. Był zaskoczony jej milczeniem. Sądził, że już od progu zacznie wyjaśniać, dlaczego po raz kolejny zepsuła wspólny wieczór, a nie wyglądała, jakby w ogóle zamierzała to zrobić. Wobec tego to on przerwał ciszę.
— Możesz powiedzieć, gdzie byłaś?
— U Colina.
Potem Catia bardzo szybko przemknęła do sypialni, nie patrząc nawet na narzeczonego. Nie chciała, by widział jej podpuchnięte od płaczu oczy.
— U Colina, aha, to świetnie — prychnął zdenerwowany i ruszył za kobietą. — O ile się nie mylę, miałaś jechać poćwiczyć, a potem szybko wrócić do domu. Mieliśmy spędzić ten wieczór razem, zapomniałaś?
Catherina nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jeszcze kilka godzin temu rzeczywiście zamierzała poświęcić resztę dnia tylko i wyłącznie Jacobowi. Jednak potem na jej drodze stanął Sojusznik i zupełnie zapomniała, by poinformować narzeczonego, że nie wszystko będzie tak, jak to sobie zaplanowali.
— Nie zapomniałam. Po prostu coś mi wypadło…
— Coś ci wypadło? — rzucił z niedowierzaniem. — Cholera jasna, znowu coś ci wypadło?
Oparł się o szafę i na moment przymknął oczy, mając nadzieję, że się przesłyszał. Sam nie wiedział, czy jest bardziej zawiedziony, rozżalony, czy wściekły. Poczuł, że narzeczona nie traktuje go poważnie, skoro już nie pierwszy raz pokazuje, że nie zależy jej na wspólnym spędzaniu czasu. Patrzył na jej plecy — bo siedziała do niego tyłem — i zastanawiał się, co przeoczył, co zrobił źle, co zepsuł. Doskonale pamiętał, że na początku ich znajomości Catherina starała się owocnie wykorzystać każdą wolną chwilę. Gdy coś jej wypadało, Jacob dowiadywał się o tym jako pierwszy, a zaraz potem dostawał propozycję jak i kiedy nadrobić ten czas. Teraz czuł, że narzeczona coraz mniej dba o ich związek. Nie rezygnowała z nadgodzin albo dodatkowych służb, nie przekładała wyjść z Colinem na rzecz wspólnie spędzonego czasu, nie dotrzymywała obietnic. Smith miał czasem wrażenie, że tylko on był tym, co Morgan potrafiła odłożyć na potem.
— Prosiłem cię, tłumaczyłem… — kontynuował. — Ja naprawdę mam już dość twoich ciągłych niespodziewanych wyjść. Myślałem, że to zrozumiałaś. Przecież rozmawialiśmy! A ty co? Pojechałaś sobie do Colina... Nie mógł poczekać do jutra? Tak się za nim stęskniłaś?!
— Proszę cię, przestań...
— Co przestań? Co przestań, Catia? Czekałem, martwiłem się! A tu ciągle to samo! Jak ja mam cię traktować poważnie, skoro nie mogę polegać na twoim słowie? A w ogóle to dlaczego nie odbierałaś telefonów?
Nie odpowiedziała. Nie chciała przyznać, że nie zauważyła nawet, że Jacob do niej dzwonił.
Zdenerwowany tym brakiem tłumaczenia Smith przeszedł kilka kroków, stanął przy ścianie wprost przed Catheriną i spojrzał na nią. Miał nadzieję, że uniesie głowę, by ich oczy się spotkały, ale ona uparcie wbijała wzrok w podłogę.
— Nic nie powiesz? Spójrz na mnie.
Nie wykonała polecenia.
— Spójrz na mnie!
Nadal nic nie zrobiła, wobec tego Jacob siłą uniósł jej podbródek. Potem spojrzał w oczy i od razu zauważył, że coś jest nie tak.
— Piłaś — stwierdził. — Piłaś i płakałaś… Co się stało?
Nie odpowiedziała.
— Catia, do cholery, co się stało!? — wrzasnął.
— Nic się nie stało — rzuciła jakby od niechcenia.
— Jak to nic? Przecież widzę! Colin coś ci zrobił?
Morgan zaśmiała się.
— A co Colin mógłby mi zrobić? Nic mi nie zrobił.
— Więc o co chodzi?
— O nic. Naprawdę o nic i przestań drążyć!
Nie zamierzała teraz opowiadać Jacobowi o wszystkim. Czuła, że nie ma siły, by przeżywać to jeszcze raz i po raz kolejny uświadamiać sobie, jak wielkie niebezpieczeństwo na nich czyha. Najpierw chciała ochłonąć, przespać się z nowymi informacjami i dopiero potem postarać się jak najdelikatniej przekazać je narzeczonemu.
— OK, jak chcesz. — Dał za wygraną. Miał już dość tej jednostronnej rozmowy. — Powiedz mi tylko, co z samochodem, bo nie wiem, jak jutro jechać na trening.
— A co ma być?
— Gdzie jest?
— Stoi pod blokiem.
— Jak to pod blokiem? — zdziwił się. — Przecież wyjechałaś nim po południu, a czuję, że piłaś!
Nie odpowiedziała. Zamiast tego ukryła twarz w dłoniach i oparła ręce o kolana.
— Cholera jasna, wsiadłaś do samochodu po alkoholu?! Czy ty kompletnie oszalałaś?! — wrzasnął, po czym złapał się za głowę z niedowierzaniem.
— Uspokój się, nie jestem pijana!
— Tak? — zakpił. — Rozumiem, że takie tłumaczenie cię przekonuje, jak zatrzymasz kogoś na podwójnym gazie?
— Błagam, to nie jest czas na mowy moralizujące! — uniosła głos, machnęła nerwowo rękami i po raz pierwszy podczas tej rozmowy z własnej woli spojrzała na Jacoba.
Był wściekły, widziała to. Wiedziała również, że po raz kolejny go zawiodła, a mimo to nie chciała się przemóc, by powiedzieć mu całą prawdę.
— Nie wiem, co się z tobą dzieje — stwierdził bezsilnie mężczyzna. — Przestaję cię poznawać. Nie mam słów… Po prostu nie mam słów…
Ruszył się z miejsca i skierował do drzwi. Po drodze wziął jeszcze poduszkę z łóżka, czym zasugerował Catii, że dziś będą spali osobno. To sprawiło, że kobieta w pewnym stopniu otrzeźwiała. Do tej pory nawet po najgorszych kłótniach kładli się do łóżka razem. Spanie w dwóch różnych miejscach oznaczałoby, że tym razem sprawa wyglądała naprawdę poważnie, a Catherina nie chciała dopuszczać do siebie takiej myśli. Pragnęła, by choć w tej jednej sferze jej życia było lepiej niż do bani.
— Jake! — zawołała za mężczyzną, po czym poszła do salonu. — Nie kończmy tego dnia w ten sposób!
Nie zareagował. Jak gdyby nigdy nic rozłożył kanapę, a potem zaczął ją ścielić.
— Proszę cię, zostaw to na chwilę…
Udawał, że nie słyszy i celowo lekceważył Catię. Chciał, by poczuła się tak samo jak on, gdy nie odbierała jego telefonów i potem, gdy nie odpowiadała na pytania.
— Wiem, że jesteś zły, wiem, że spieprzyłam sprawę i wiem, że robię to coraz częściej… Nie mogę ci w tym momencie powiedzieć, co się stało, ale obiecuję, że to zrobię. Tylko, że... mam jedną prośbę…
Jacob wyprostował się, po czym odwrócił się do Morgan z niedowierzaniem malującym się na twarzy.
— Ja się chyba przesłyszałem… Wystawiłaś mnie, zawiodłaś i jeszcze mówisz, że masz do mnie prośbę?!
Catia udawała, że tego nie słyszy.
— Wyjedźmy — rzuciła tylko.
Potem patrzyła, jak wyraz twarzy Jacoba ze zdenerwowanego zmienia się w coraz bardziej zaskoczony.
— Słucham?
— Pomyślałam, że moglibyśmy znowu odwiedzić Rio...
Jacob mimowolnie uniósł kąciki ust. Starał się tylko, by nie zrobić tego zbyt widocznie. Doskonale pamiętał, jak cztery lata temu, jeszcze nie jako para, wyjechali na koleżeński weekendowy wypad do Brazylii. Trafili akurat na karnawał w Rio de Janeiro. To właśnie tam, siedząc na plaży w skąpych, świecących strojach, po raz pierwszy wyznali sobie miłość, a potem szybko ją cieleśnie dopełnili. Od tamtej pory to miasto zawsze dobrze im się kojarzyło.
— Co cię tak nagle wzięło na Rio?
— Po prostu chcę wyjechać, odpocząć, pooddychać innym powietrzem. I muszę to zrobić natychmiast.
— Dlaczego natychmiast?
— Bo tego potrzebuję… Proszę cię, zrób to dla mnie. Obiecuję, że wszystko się między nami zmieni.
Podeszła bliżej i czule ujęła twarz Jake’a w dłonie. Nie odrzucił jej bliskości. Patrzył Catii prosto w oczy, starając domyślić się, o co w tym wszystkim chodzi. Bez skutków. Nie umiał rozszyfrować zachowania swojej kobiety. Miał tylko wrażenie, że to nie jest zwykła prośba, a błaganie.
— Proszę cię, Jake, weź jutro tydzień urlopu. Jak nie dadzą ci płatnego, to weź bezpłatny. Kupię bilety, spakuję nas i wieczorem wylecimy.
— Oszalałaś?! Przecież nikt mi nie da tygodniowego urlopu z dnia na dzień!
— Proszę cię, Jake! To dla mnie naprawdę ważne! Zrób to, proszę!
— I co ja powiem dyrektorowi? Jak mu to wyjaśnię? Poza tym to wygląda jak jakaś ucieczka. Powiedz mi prawdę, o co chodzi?!
Mocno złapał ją za dłonie.
— To nie jest ucieczka — skłamała, wyrywając się. — Uznajmy, że to wcześniejsze wakacje. Proszę cię, ja naprawdę potrzebuję chwili oddechu. Miałam naprawdę ciężki czas i jak stąd nie wyjadę, to zwariuję. Zrobisz to dla mnie?
— Nie wiem, może — rzucił niby od niechcenia, ale Morgan wiedziała, że to celowe zagranie z jego strony. — Zastanowię się rano. A teraz się odsuń.
Odwrócił się i wrócił do ścielenia kanapy.
— Może wrócisz ze mną do sypialni? — poprosiła Catia.
— Nie. To, że przemyślę twoją propozycję, nie znaczy jeszcze, że przestałem się na ciebie denerwować.
Ściągnął koszulkę, pozbył się spodenek i w samych bokserkach wsunął się pod kołdrę. Potem rozpuścił średniej długości włosy, które do tej pory miał spięte w kuca, i wyczekująco spojrzał na Catherinę.
— Nie chcę być niegrzeczny, ale muszę rano wstać…
Kobieta kiwnęła głową na znak, że rozumie, po czym zgasiła światło i opuściła salon.
I choć zrobiła dokładnie to, czego chciał Jacob, mężczyzna wcale nie odczuł ulgi. Wręcz przeciwnie — oschłość względem Catheriny wiele go kosztowała. Walczył z samym sobą, by choć ten jeden raz nie ulec jej za szybko i dobitnie pokazać, jak mocno raniła go swoim zachowaniem. Nie wiedział, czy cokolwiek tym osiągnie, ale bardzo szybko zaczął żałować, że nie wrócił z nią do łóżka. Czuł się źle, leżąc samotnie na kanapie i słysząc płacz narzeczonej zza ściany. W pewnej chwili chciał nawet pójść do niej, objąć i zapytać, co tak naprawdę się wydarzyło, ale nie zrobił tego. Wypełniały go złość i tak silne rozżalenie, że nie potrafił wykonać żadnego ruchu. Zamknął oczy, zakrył twarz kołdrą i udawał, że nie słyszy.
Natomiast Catherina z trudem hamowała się przed wybuchnięciem spazmatycznym atakiem płaczu, który słyszeliby nawet sąsiedzi mieszkający piętro niżej. Starała się tłumić emocje, ale czuła, że tego dnia spadło na nią za dużo. Naprzemiennie myślała o informacjach przekazanych przez Sojusznika, wyznaniu miłosnym Colina i jego słowach, że Oni i tak po niego przyjdą. Bała się i nie umiała udawać, że jest inaczej. Łzy same cisnęły jej się do oczu, gdy myślała, że Bonnetowi albo Jacobowi coś mogłoby się stać. Strach o siebie samą również był wielki, ale to ci dwaj mężczyźni w o wiele większym stopniu zajmowali jej myśli. Zaczęła się zastanawiać, co by zrobiła, gdyby któregoś z nich straciła i wtedy nie umiała już panować nad płaczem. Dobijała się zamiast spróbować zasnąć. Przypominała sobie o wszystkim, co powiedział jej Colin, czuła dotyk jego palców na swoich policzkach i nadal nie dowierzała, że to wydarzyło się naprawdę. Cały ten dzień był dla niej jak najgorszy koszmar, z którego nie potrafiła się obudzić.
Nie chciała być teraz sama. Wiedziała, że Jacob jest na nią wściekły, a mimo to przemknęła na palcach do salonu i położyła się koło niego pod kołdrą. Chciała poczuć, że ktoś przy niej jest i wspiera, nawet jeśli zupełnie nie wie w czym. Usilnie zduszała w sobie płacz i wszelakie dźwięki, które wydobywały się z gardła w jego trakcie. Ze zdziwieniem zauważyła, że to wcale nie było takie trudne. Obecność Jacoba działała na nią niezwykle kojąco, nawet wtedy, gdy siłą tę bliskość wymuszała.
Sądziła, że mężczyzna już śpi i sama starała się zrobić to samo. Była zdziwiona, gdy nagle Jacob objął ją w pasie i przyciągnął bliżej siebie.
— Nie płacz już... — poprosił. — I chodźmy wreszcie spać.
Rzuciła ciche yhym, wtuliła się mocniej w ciało Smitha i modliła, by następny dzień przyniósł więcej rozwiązań niż pytań.
*

Gdy rano otworzyła oczy, Jacoba już nie było. Zostawił tylko kartkę z informacją, że zabrał samochód i pojechał poćwiczyć. Obok niej na stoliku stała szklanka ze świeżym owocowo-warzywnym koktajlem. To wystarczyło, by Catherina wstała z łóżka z uśmiechem na ustach.
Podziwiała charakter Smitha. Wiedziała, że nie zasłużyła na żadne miłe gesty z jego strony, a tym bardziej na śniadanie (prawie) do łóżka. Nie zdziwiłaby się, gdyby mężczyzna nie chciał z nią rozmawiać, a zamiast tego on już z samego rana postanowił przygotować dla niej posiłek. W takich chwilach Catia zastanawiała się, czy naprawdę zasługiwała na jego miłość i oddanie.
Wstała z łóżka, szybko się ubrała, uczesała, jednym duszkiem wypiła koktajl, a brudną szklankę włożyła do zmywarki. Potem prawie wybiegła z mieszkania, by zdążyć na najbliższy pociąg.
Do departamentu gnała niczym burza. Postanowiła najpierw porozmawiać z Cooperem, a dopiero potem pójść do Martineza. Spodziewała się, że przełożony nazwie jej pomysł fanaberią i brakiem odpowiedzialności, ale nie przykładała do tego wagi.
James był w gabinecie sam. Gdy tylko zobaczył Morgan w drzwiach, uśmiechnął się i wskazał jej dłonią, by usiadła.
— Co tam? — zapytał.
— Chcę wziąć urlop — wypaliła bez owijania w bawełnę. — Zaraz idę z tym do Martineza, ale chciałam najpierw pogadać z tobą.
Cooper ściągnął brwi i skrzywił się. Potem zaczął obracać się na fotelu, cały czas nie spuszczając wzroku z Catheriny.
— Urlop? Teraz? Przecież jesteśmy w środku śledztwa. Stało się coś?
— Nie, nic się nie stało — zapewniła z uśmiechem.
— No to o co chodzi?
— Muszę trochę odpocząć. Poza tym za cztery miesiące mam ślub, a nawet nie mam kiedy zająć się organizacją. Do tej pory wszystko było na głowie Jacoba i chcę go wreszcie w czymś wyręczyć — wymyśliła na poczekaniu.
— Nie wiem, czy to przekona Martineza… — skrzywił się Cooper.
— Trudno. Ostatnio siedzę tu po trzynaście godzin dziennie, czasem dłużej. Przyjeżdżam nawet w wolne dni, pracuję na miarę sił, a nie jestem robotem. Muszę odpocząć, bo padam na pysk! — uniosła głos.
Z trudem wypowiadała te słowa. W normalnych okolicznościach nigdy nie przyznałaby, że coś ją przerasta, ale teraz musiała wypaść przekonująco. Musiała też podać jakiekolwiek argumenty, które umożliwiłyby jej osiągnięcie celu.
— Spokojnie, ja cię rozumiem. Ta sprawa jest naprawdę paskudna, mogłaś stracić przy niej siły. Wstawię się za tobą u Martineza.
— Naprawdę? — zapytała radośnie.
Wiedziała, że komendant liczy się ze zdaniem Jamesa i że bardzo go szanuje. Miała nadzieję, że wstawiennictwo kapitana pomoże jej szybko i bezproblemowo załatwić sprawę urlopu.
— Pewnie. Skoczę do niego zaraz. Tylko że będziemy musieli załatwić Bonnetowi jakieś zastępstwo, a to chyba nie będzie łatwe.
— On nie bierze urlopu?
— A czemu miałby brać?
Catherina zawahała się nad odpowiedzią. Szybko pojęła, że nie powinna zadawać takiego pytania. Było dziwne i nieoczywiste, a ona nie chciała, by Cooper domyślił się, że kwestia urlopu ma jakieś drugie dno, w które zamieszany może być też Bonnet. James nie mógł przecież wiedzieć, że Morgan ciągle miała nadzieję, że do Brazylii wyjedzie również z Colinem.
— Tak tylko pytam. Zbliża się okres wakacji, pewnie będzie chciał gdzieś jechać…
Starała się wybrnąć, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że kapitan nie jest przekonany taką odpowiedzią.
— A jeśli już o Bonnecie mowa… — zaczął. — Rozmawiałaś z nim dzisiaj?
— Nie, jeszcze nie.
— Bo wiesz co… dziwna sprawa. Przyjechał tutaj jakoś chwilę przed siódmą, pokręcił się po biurze, zapytał, czy mamy nowe informacje o aucie Muñeza, po czym rzucił, że jedzie na Forest Hill i do tej pory nie wrócił.
Catherina poczuła, jakby jakaś nieznana siła zaczęła nagle skręcać jej żołądek.
— Jak to nie wrócił?
— No normalnie. Nie zdążyłem go nawet zapytać, co kombinuje.
— A dzwoniłeś do niego?
— Pewnie, nawet nie raz, ale nie odbiera.
— Cholera, co on znowu odpierdala… — rzuciła pod nosem Catia, starając się wymyślić na szybko jakiś plan działania.
Czuła, że stało się coś złego. Może po jej wczorajszym wyjściu Colin zajął się myśleniem o sprawie i wpadł na coś, co do tej pory im umykało? Jeśli tak, to mógł postanowić sprawdzić to już z samego rana. To, że prawdopodobnie nadal miał we krwi alkohol, nie zatrzymałoby go przed jazdą samochodem. Skoro pytał o auto Muñeza, a potem wybiegł jak poparzony i udał się na Forest Hill, to musiał odkryć coś ważnego. Morgan nie umiała sobie tego inaczej wytłumaczyć i na pewno nie zamierzała zostawić go samego.
— Jadę tam — zapowiedziała.
— Po co? Spokojnie. Może zaraz wróci, nie przejmuj się… — rzucił.
To zdanie sprawiło, że Catherina zaczęła myśleć zupełnie na odwrót. Bo jak mogłaby się nie przejmować, skoro w grę wchodziło zdrowie i życie jej jedynego przyjaciela? To, że wczoraj wyznał to, co wyznał, nie sprawiło, że zamierzała nagle zacząć traktować go jak powietrze.
— Będę spokojniejsza, jak to sprawdzę. Pójdę tylko do Martineza, a potem od razu jadę na to przeklęte osiedle.
James wstał i oparł się o biurko. Zrobił to w taki sposób, że zasłonił telefon Catheriny, który kilka minut wcześniej położyła na blacie.
— Martinez ma jakieś spotkanie, nie wiadomo, ile mu zejdzie — poinformował. — Zostaw mi to podanie o urlop, załatwię sprawę, a ty leć. W sumie ja też trochę denerwuję się o Colina, zazwyczaj odbierał telefony nawet w środku nocy. Będziesz mnie informować na bieżąco?
— Naprawdę załatwisz to za mnie? — zapytała z niedowierzaniem, ale i ogromną wdzięcznością.
— Spokojnie, wiem, jak gadać ze Starym.
— Jesteś niesamowity! — rzuciła entuzjastycznie Morgan, po czym oddała mu kartkę z podaniem i prawie wybiegła z gabinetu.
Idąc przez korytarz, dokładnie sprawdziła, czy jej broń na pewno ma pełny magazynek, po czym zjechała windą w dół i wsiadła do policyjnego auta. Gdy wyjeżdżała z terenu departamentu, zaczęła się zastanawiać, co zastanie po przyjeździe na Forest Hill. Bardzo dokładnie pamiętała wczorajsze słowa Colina o tym, że to tylko kwestia czasu, kiedy Oni go dopadną. Te myśli nawiedzały ją cały czas, a teraz, gdy wiedziała, że Bonnet postanowił wybrać się w samotną podróż na miejsce zbiorowej masakry, miała coraz gorsze przeczucia.


*


Arthur Green — informatyk śledczy — nie krył irytacji, gdy jego próby połączenia się z Catheriną bądź Colinem po raz kolejny spełzły na niczym. Miał tego dnia ogrom pracy, która nie mogła czekać, dlatego chciał jak najszybciej poinformować ich o swoich najnowszych ustaleniach odnośnie sprawy Forest Hill i przejść wreszcie do innych zajęć. Postanowił zadzwonić do nich jeszcze raz, a gdy i to nie przyniosło efektu, wyszedł ze swojej pracowni i udał się do gabinetu CC. Zapukał, nacisnął klamkę i przeklął głośno, gdy drzwi okazały się zamknięte. Wobec tego udał się do gabinetu Coopera i Longa, choć nie bardzo przepadał za tym duetem. Miał zatarg z Davidem, dlatego starał się go unikać. Teraz jednak nie miał wyjścia.
Już miał wchodzić do środka, kiedy przez uchylone drzwi dobiegły do niego strzępki rozmowy telefonicznej. Przystanął i zaczął nasłuchiwać.
— … dwie pieczenie na jednym ogniu. To więcej niż przewidywała umowa. Będziesz ich miał na Forest Hill za pół godziny. I to jest ostatnie, co dla was robię. Nie! Nie, kurwa, nie! Nie będę na każde zawołanie! Chcieliście Bonneta, a macie Bonneta i Morgan. Bez powodu by urlopu z dnia na dzień nie brała, więc proszę bardzo, sprawa załatwiona! Wyświadczyłem wam przysługę i nic już nie jestem winny!
Artur drgnął, gdy usłyszał, jak James Cooper rzuca telefonem na biurko. Nie chcąc, by kapitan zauważył nieproszonego gościa, jak najszybciej odszedł od drzwi i skierował się do swojego gabinetu. Tam niezwłocznie chwycił do ręki swój telefon i wpisał dobrze znany numer.
Mów. — Usłyszał po drugiej stronie.
— Wiem, kto jest wtyką w Departamencie i wiem, na kogo wydał właśnie wyrok śmierci.
— Ważni?
— Myślę, że tak.
— W takim razie działaj.


_________________

Nie miałam gifu, więc będzie bez gifu. 
Jeśli przeczytałeś/aś rozdział, to bardzo proszę o opinię ;-) A przed nami jeszcze tylko jeden.


Dziękuję Frix ;*

Obserwatorzy